Reklama

Błądząc w labiryncie skał

Szlak wokół gór był na tyle niedostosowany do jazdy rowerem, że jechaliśmy równolegle do niego przez czczą hammadę. Jej powierzchnię stanowiła krucha skorupa zaschniętego piasku pokryta niezliczoną masą ciemno-szarych kamieni. Koła naszych rowerów wrzynały się w tę strukturę niczym dziób lodołamacza w arktyczną krę.

Reklama

Błądząc w labiryncie skał   afrykanowaka.pl Kazio :) Dzień 7, II etap; 15.12.2009; 2156 km

(Dominik)

Dystans – 81 km; Start – 13.00; Koniec jazdy – 17.35; Warunki – (ocena 5) początkowo bezwietrznie, następnie nasilający się wiatr w plecy – yallah!!! (dawaj!), szosa gładka, płasko

Najważniejsze wydarzenia:

  • Spraw w Murzuku kilka, w tym relacji do Was wysyłka.
  • Sprzedawca na stacji benzynowej, widząc nasze zaparkowane rowery, chwyta ze sklepowej półki puszkę oleju do silnika motoru. Długo nie daje się przekonać, że to są zwykłe rowery i nie da się im pomóc lejąc olej np pod siodełko.
  • Wieje w plecy - co za rozkosz! Jedziemy tak dwie godziny, osiągając stopniowo prędkość przelotową 35 km/godz. Pomimo końca dnia Fadel i Kasper cisną na pedały rozwijając 45 km/godz. na prostej. Ja natomiast ustanawiam skromny rekord Sztafety w kategorii jazdy bez trzymanki –12 km. Stopuje mnie zapadający zmierzch. Jutro postaram się go jeszcze bardziej wyśrubować.
  •  Ania podjada krążki marchewki z miski, w której Lajbor przygotowuje wieczorny posiłek. Dochodzi między nimi do drobnych utarczek na tym tle.

Rozmówki polsko - arabskie:

- Tybbi szai? (Chcesz herbaty?)

- Hybbi. (Chcę)

- Hak. (Masz)

- Szukran. (Dziękuję)

- Afuan. (Nie ma za co)

Błądząc w labiryncie skał   Wiatr na drodze nie jest już tak życzliwy jak dnia poprzedniego, ale wciąż nie sprawia nam problemu. W przeciwieństwie do nawierzchni – asfalt jest silnie spękany, co utrudnia nam zwarcie się w szyk i męczy silnie nasze opony. Dzień 8, II etap; 16.12.2009; 2266 km

(Kasper Piasecki)

Dystans – 110 km; Start – 09.15; Koniec jazdy –18.40; Warunki – (ocena 4) zmienne, szosa miejscami nowiuteńka, miejscami mocno spękana. lekki wiatr z tyłu, nasilający się popołudniu

Najważniejsze wydarzenia:

  • Pęknięcie dętki zafundowane przez wertepy
  • Wywrotka. Kasper wjeżdża w koło Ani, traci panowanie nad pojazdem i przetacza się z rowerem przez pobocze
  • Dłuższy przystanek w Zueila, przejażdżka przez medynę z ciekawym fortem, odwiedziny wczesno islamskich grobowców
  • Duże osiągnięcie: dostęp do internetu w prywatnym domu w Zueila, dzięki czemu udało się wysłać ważny materiał filmowy – rzutem na taśmę, bo być może nie będziemy mieli możliwości podłączenia się do sieci przez najbliższy tydzień.
  • Eksperymentalna konstrukcja "żagloroweru", zakończona sukcesem!
  • Etapowy rekord odległości dziennej - 110 kilometrów

 Poprzedniego wieczora zasnęliśmy spokojnym snem, wsłuchując się w skowyt szakali, objedzeni wspaniałą kolacją przygotowaną przez Marcina (symfoniczna kompozycja warzyw z marchewką grającą pierwsze skrzypce) i Fadela (pieczony nad ogniem kurczak). Rankiem na horyzoncie wciąż przesłoniętym kremową zawiesiną piasku, pozostałą po poniedziałkowej zawierusze, pojawiają się trzy stworzenia. Ania pospiesznie chwyta za aparat by podbiec i zrobić im zdjęcia. To psy, trzy kundle zwabione wonią resztek kurczaka. Czyżby to one, a nie szakale, były naszymi towarzyszami minionej nocy?

Wiatr na drodze nie jest już tak życzliwy jak dnia poprzedniego, ale wciąż nie sprawia nam problemu. W przeciwieństwie do nawierzchni – asfalt jest silnie spękany, co utrudnia nam zwarcie się w szyk i męczy silnie nasze opony. Skutki: jedna wywrotka (ja) i jedna dętka (Ania). Szczęśliwie duża część szosy jest nowiuteńka i suniemy po niej swobodnie. Libia jest olbrzymim krajem, który ma niewiele dróg, za to większość znakomitej jakości. Bardzo często też podczas naszego pobytu natykamy się na roboty drogowe. Praca wre i wkrótce świetnych dróg będzie jeszcze więcej. W południe docieramy do Zueila. Mijamy ruiny starego meczetu, który kiedyś ponoć był największy w Afryce, by dotrzeć do baru, w którym posilamy się kanapkami z mafrun – mielonym mięsem. Hammid (nasz kierowca)spotyka tu swojego znajomego, który następnie towarzyszy nam w drodze na starówkę. Nad medyną góruje ciekawy fort. Dostajemy się do jego wnętrza podążając za gromadką chłopców, wskakujących do środka przez dziurę w murze. Na zakończenie wizyty w mieście podjeżdżamy pod As-Sahaba – kompleks grobowców, postawionych tu w VII wieku n.e., na cześć siedmiu Towarzyszy Proroka Mahometa, którzy polegli w obronie miasta.

W Zeuila, tak jak się spodziewaliśmy, nie ma kawiarenki internetowej, jednak przyjaciel Hammida informuje nas o możliwości podłączenia się do sieci w domu jednego z jego kolegów. To duża szansa, gdyż wielce prawdopodobne, że przez najbliższy tydzień nie będziemy mieli możliwości podłączenia się do sieci. Mamy do wysłania ważny materiał filmowy, dlatego Dominik podejmuje strategiczną decyzję: na mój rower wskakuje kontuzjowany Marcin, a ja z Hamidem i Ahmedem udajemy się autem do domu ich znajomego. Jeden z domowników akurat się posila; zaproszeni dosiadamy się do niego i ze wspólnej miski jemy spaghetti, pomarańcze i banany oraz wypijamy po szklaneczce szaju. Gospodarz okazuje się niezwykle miły i bez żadnych pytań pozwala mi użyć swojego komputera. Odnajduję na nim prosty program wideo, którym wycinam fragment materiału do wysyłki. "Prywatny" internet, najwidoczniej uzyskiwany drogą satelitarną, okazuje się o wiele sprawniejszy niż w niejednej z napotkanych przez nas kafejkach internetowych, gdzie jakość połączenia doprowadzała nas do szewskiej pasji. Podczas gdy ja zanurzałem się w sieci, reszta drużyny pedałowała drogą do Timsah. Wiatr znów przyjaźnie wiał w plecy i w Ani obudziła się miłość do jej wielkiej pasji – żeglarstwa lądowego. Wraz z Dominikiem skonstruowali proste żagle i testowali tak powstałe "żaglorowery" osiągając prędkość 14 km/h. Żagiel Ani powstał z windstoperowej kurtki przywiązanej do znalezionych w przydrożnym rowie plastikowych tyczek, a Dominika – z ustawionej poprzecznie maty samopompującej, którą Dominik przytrzymywał na plecach jedną ręką. Z lekkim zdziwieniem oglądałem te pojazdy, gdy dogoniliśmy ich z Hamidem. Ostatnie kilkanaście kilometrów pokonaliśmy już jednak bez tych "usprawnień". Jazdę skończyliśmy z ostatnim promykiem zachodzącego słońca, osiągając dzienną odległość 110 km, mimo dość długiego przystanku w Zueila.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Autoreklama

Autoreklama

Kalendarz do archiwum

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7
9°C Poniedziałek
wieczór
5°C Wtorek
noc
4°C Wtorek
rano
6°C Wtorek
dzień
wiecej »

Reklama