Z żółtego piachu nagle wyrasta coś czarnego. Wygląda to tak, jak byśmy, jadąc polną drogą, nagle dojechali do wielkiej asfaltowej drogi, ale takiej dla olbrzymów. Oto docieramy do czegoś, co kiedyś wrzało, syczało, bulgotało i wypalało wszystko, co żyło i co żyć jeszcze nie zdążyło. Lawa! Czarna, przenajczarniejsza.
(...) Zaczynam nucić kolędy, jutro Wigilia! Zbliżamy się do ciemnego pasma Harugów Czarnych.
Z żółtego piachu nagle wyrasta coś czarnego. Wygląda to tak, jak byśmy, jadąc polną drogą, nagle dojechali do wielkiej asfaltowej drogi, ale takiej dla olbrzymów. Oto docieramy do czegoś, co kiedyś wrzało, syczało, bulgotało i wypalało wszystko, co żyło i co żyć jeszcze nie zdążyło. Lawa! Czarna, przenajczarniejsza. Pumeksowe smoliste jęzory stworzyły coś na kształt korytarzy i wąwozów. Po jakimś czasie droga wprowadza nas na te złowrogie kożuchy. Kryją one szczeliny, rozpadliny, niekiedy widać, gdzie pękł jakiś wielki bąbel. Śmiejemy się, że dbają tu na Saharze o ścieżki rowerowe, bo w niektórych miejscach „asfalt” jest całkiem równy i przyjemny do jazdy. Wyobrażam sobie, jak kiedyś musiało to płynąć, szaleć, istny żywioł. A dziś taki spokój, słońce zachodzi w malowniczej poświacie. Na jednym z mniej przyjaznych fragmentów uszkadzam linkę hamulca, na szczęście niegroźnie. Jestem zafascynowana przyczepką (extrawheelem) – zupełnie nie przeszkadza nawet na największych stromiznach i wybojach, rewelacja, jak to koło się zachowuje. Medina ma się dobrze, dziś została wykąpana. Ja czuję się zmęczona, idę spać, już jutro wszak Święta.
Dziś pędzimy jak szaleni. Chcemy przejechać jak najwięcej kilometrów, bo goni nas czas. Szkoda, że nie przesunęliśmy jednak wylotu z Kairu. Myślę że wiele tracimy, goniąc tak… No cóż, nie ma jednak co biadolić, dziś Wieczerza, czas pomyśleć o potrawach, choince. Droga wciąż kamienista, jedziemy przez podnóże Harugów. W Ojczyźnie pewnie za oknami będzie biało, u nas tymczasem – czarno. Hamada staje się coraz ciemniejsza. Zauważam dziwne kopce kamieni, wyraźnie ułożonych ludzką ręką. – Dead people – informuje Fadel, ja też podejrzewałam, że jedziemy skrajem jakiegoś zapomnianego cmentarza. Dolina ciągnie się i ciągnie, z uwagi na „zawartość” nazywam ją sobie roboczo Doliną Umarłych. W końcu pośród pumeksowych pagórków pojawia się mała kotlinka, pełna zielonych, krągłych roślinek, pośrodku stoi duża akacja, pod nią mały krzaczek. Tu spędzimy Wigilię, miejsce jest śliczne, radosna oaza pośród pozornie ponurej okolicy.
Krzaczek akacji szybko przemienia się w piękną choinkę. Zawisają na niej owoce (jabłka i banany), korzenie imbiru (przypominają świąteczne pierniczki), parę drewnianych ozdób zabranych z Polski, dzwoneczek i bombki zrobione z małych pustynnych arbuzów, zebranych po drodze. Wieczka od konserw nadają całości blasku. Mamy nawet żywą szopkę w postaci Mediny:) Wszystkich wciąga świąteczna atmosfera wieczoru. Marcin zapowiada, że zrobi farsz do ruskich pierogów (znaleźliśmy serek feta w Al Foce). Potrzebne zatem pierogi. Dominik zakasa rękawy i rzuca się w wir produkcji ciasta. Wałkuje zamaszyście mączystą bryłę bidonem na masce samochodu Hamida. Do akcji włącza się przybyły gościnnie Mohamet (kuzyn Hamida).
Krzaczek akacji szybko przemienia się w piękną choinkę
Kasper kroi wiktuały na sałatkę, ja biorę się za kompot i… niespodziankowy barszczyk, który pichcę ukradkiem za autem. Wszystkim śmieją się buzie, nie pamiętamy już męczącego, przedpołudniowego etapu.
Fadel pomaga Marcinowi, Hamid udziela się, gdzie może. – Co gotujesz, Ania? – To niespodzianka, Hamid, nie znasz takiej zupy – śmieję się do niego. Widzę, że maska naszego „Deera” już pełna pierogów. Zapada zmierzch, pojawiają się pierwsze gwiazdki (one tu pojawiają się hurtowo). Tłumaczę Fadelowi i Hamidowi, dlaczego stawiamy pusty talerz na stole (w naszym wypadku na brezencie pod akacją). Wtem Mohamet wskazuje coś w oddali –jedzie samochód! Samochód? Tutaj? Teraz?!! Jesteśmy zdumieni, ale i patrzymy na siebie z blaskiem w oczach – mamy niespodzianych gości, nie będzie pustego talerza! Po chwili dwójka sympatycznych autochtonów przybyłych terenówką zostaje wtajemniczona w sytuację. Zdziwionym wzrokiem omiatają przybrany w owoce krzak akacji. Mimo że wyraźnie się spieszyli, zostają, aby uszanować naszą tradycję.
Stajemy wokół ogniska, śpiewamy „Cichą noc”. I jest to naprawdę cicha noc. Umilkł nawet wiatr. Podnoszę głowę. Dostojności świątecznej dodaje górom nawet księżyc, otoczony jasną, wyraźną łuną wielkiego „halo”. Wszystko staje się takie świąteczne, nawet natura podkreśla wzniosłość chwili. Łamiemy się hobzą – płaskim mącznym plackiem. Znów kolędy. – Ania, to barszcz! – chłopcy są zdumieni – skąd go wzięłaś?! Ja za to delektuję się fantastycznymi pierogami i sałatka, o smaku, jakiego do tej pory na pustyni nie zaznaliśmy. Nie brakuje nawet rybki, i to nie byle jakiej rybki, lecz przybyłego aż z Polski szprota ;-) Wszystko jest takie pyszne. Myślę o Domu, o Rodzinie, o Przyjaciołach. Życzę Wam, Kochani, wszystkiego dobrego, a tym, którzy się przemieszczają czymkolwiek i dokądkolwiek, życzę sprzyjających wiatrów, bo to bardzo ważne w podróży.
Kawałek hobzy kładę na choince, symbolicznie dzieląc się nią z Tymi, których mam w sercu. Znów patrzę w niebo – jest takie wyraziste i błyszczące, zlewa się z okolicznymi pagórkami, przykrywa nas swoją czarką błyszczących gwiazd. I oto nagle pojawia się… Święty Mikołaj! Nasz przyjaciel Fadel w stosownej czapce częstuje wszystkich czekoladkami. – Kochane Dzieci, Wesołych Świąt – wyrzuca jednym tchem. Radości co niemiara! Czas na nocny spacer, trochę kolęd i zasłużony sen. Przesypiam północ, nie załapuję się na opowieści Mediny, skąd wzięła się w lochu; może uda się innym razem:-)
Trzymajcie kciuki, jeszcze spory kawał trasy przed nami. Jest gorąco.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.