Prezydent Donald Trump oświadczył w poniedziałek, nawiązując do sobotnich zajść w Charlottesville (Wirginia), że "dla nienawiści i bigoterii nie ma miejsca w Ameryce", i potępił rasizm oraz zwolenników supremacji białych.
"Rasizm jest złem i ci, którzy dopuszczają się przemocy w jego imieniu, są przestępcami i zbirami, łącznie z KKK (Ku-Klux-Klanem), neonazistami, zwolennikami białej rasy i innymi grupami nienawiści, które są odrażające dla wszystkiego, co jest nam drogie jako Amerykanom" - powiedział Trump w Białym Domu.
W Charlottesville samochód wjechał w grupę demonstrantów protestujących przeciwko wiecowi skrajnej prawicy, przeciwnej planowanemu przez władze miejskie usunięciu pomnika generała Roberta E. Lee, dowódcy wojsk Konfederacji w czasie wojny secesyjnej (1861-1865). Wiec odbywał się pod hasłem: "Zjednoczyć prawicę".
Dwie godziny przed incydentem z samochodem doszło do gwałtownych starć między uczestnikami wiecu i kontrdemonstrantami, głównie lewicowymi aktywistami. Gubernator stanu Wirginia Terry McAuliffe wprowadził w mieście stan wyjątkowy.
Trump potępił w sobotę zamieszki w Charlottesville, mówiąc: "Śledzimy przerażające wydarzenia w tym mieście. Zdecydowanie potępiamy te przejawy nienawiści, bigoterii i przemocy z wielu stron". Wielu przedstawicieli Partii Demokratycznej i Partii Republikańskiej oraz mediów uznało, że wypowiedź ta była zdecydowanie zbyt ogólnikowa i że prezydent powinien wprost potępić "białych nacjonalistów", uważanych także za przedstawicieli skrajnej prawicy, którzy zorganizowali wiec.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.
Według FSB brał on udział w zorganizowaniu wybuchu na stacji dystrybucji gazu.
W audiencji uczestniczyła żona prezydenta Ukrainy Ołena Zełenska.