Ojciec często powtarzał, że jak chcę mieć wyobraźnię to muszę czytać bajki.
Za oknem wiatr hula. Przed chwilą przejechał pług, by odśnieżyć drogę. Daremny wysiłek. Po kilku minutach znów zasypana. Na ile znam życie jutro nie będzie chleba w sklepie. Nic tylko siedzieć w domu, dosypywać węgla do pieca i nadrabiać zaległości w lekturze. Łatwo napisać. Kto ma jechać rano do pracy pewnie nie patrzy z takim optymizmem za okno. Tylko pozazdrościć dziadkom i pradziadkom. Nie mieli takich zmartwień. Czego nie dało się zrobić dziś, robili jutro, wygrzewając się w mroźne dni i wieczory przy piecu. A jeśli nie było co do niego włożyć, to pod pierzyną. Jestem w tej dobrej sytuacji, że nie muszę zastanawiać się, jak dojadę do pracy. Do kościoła jakoś te trzysta metrów dojdę, a komentarz trafi na serwer dzięki Internetowi. Chyba, że prąd wyłączą, albo grzałki w urządzeniach masztu wysiądą i jedyny na okolicę operator przestanie działać.
Zatem wiatr hula, z pieca wywiewa w tempie zastraszającym, a ja siedzę owinięty kocem w fotelu i oddaję się lekturze. Tytuł książki przekorny. Zwłaszcza dla kogoś, kto od lat marzy, by przejść słynne Camino de Santiago. Jak nie sięgnąć, skoro autor próbuje zniechęcić. „Nie idź tam człowieku!” Odezwała się wrodzona przekora i wsadziłem książkę do koszyka, a teraz nie mogę się oderwać. Chociaż to już nie te czasy, gdy połykało się książkę w jedną noc.
Właściwie czemu o tym piszę? Nie z braku lepszego tematu. I nie po to, by streszczać. Bo recenzje można znaleźć na stronach wydawnictw, a streszczenie książkę tylko zuboży. Aby wyłuszczyć o co mi chodzi wyciągam z stosu na biurku kolejną pozycję w serii zimowych lektur. Autor opracowania pisze we wstępie: „Odkąd sięgam pamięcią, mój dziadek, Józef Wiśniewski, dzielił się ze mną mnóstwem fascynujących historii. (…) Zainspirowany dziadkowymi opowieściami udałem się wiosną 1998 roku do biblioteki z zamiarem odszukania reportaży podpisanych nazwiskiem Kazimierza Nowaka”. Czytelnicy Afryki Nowaka z pewnością już wiedzą, kogo cytuję. Więc chodzi o te fascynujące historie, które potem inspirują poszukiwania, wyprawy, odkrycia. Sprawiają, że człowiek chce porzucić – przynajmniej na jakiś czas – miejsce swego zamieszkania, by poznawać nowe światy, ludzi kultury, a przede wszystkim zmierzyć się z samym sobą. Inni potrafili, to może ja też. Ale u podstaw zamiaru jest opowieść z jej inspirującą mocą. Wiem coś o tym. Ojciec często powtarzał, że jak chcę mieć wyobraźnię to muszę czytać bajki. Więc czytałem, zaczynając od Konika garbuska. Po erze bajek przyszedł czas na wyprawy. Byli zatem Centkiewiczowie i – oczywiście – Szklarski. Aż przyszła ta magiczna noc, kiedy rodzice odprowadzili czternastolatka na słynny z opowieści pociąg relacji Olsztyn – Zakopane (ojciec był dumny, że syn tak szybko się usamodzielnia) i wyruszyłem w Polskę, by spełnić dziecięce marzenia, i postawić stopę najpierw na Wysokiej, Prehybie, a potem dalej i wyżej. Moi koledzy siedzieli w tym czasie w domu, zadowalając się piłką i kąpielą w zawsze brudnej Wiśle. Bynajmniej nie z powodu braku środków. Po prostu. Nie mieli tej łaski, tej szansy, by ktoś w odpowiednim czasie rozpalił ich wyobraźnię. Bo droga nie zaczyna się w chwili postawienia na kamieniu pierwszych kroków. Droga zaczyna się w sercu i w umyśle. W tej rozpalonej do czerwoności wyobraźni.
Jest już po północy. Wiatr za oknem hula, w kominie gwiżdże, drogi zasypane. To dobry czas, by wyruszyć.
Wiatr za oknem hula, śnieg kurzy, a ja już jestem w drodze. Poznaję schroniska, zabytki, pielgrzymów. I czekam na tę chwilę, kiedy będę mógł usłyszeć wibrujące w przestrzeni katedry słowa: „No, jesteś wreszcie”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.