Krzywym okiem widziany

Komentarzy: 4

Jan Drzymała Jan Drzymała

publikacja 22.03.2010 12:00

Amerykański Kongres uchwalił reformę ochrony zdrowia, a prezydent Obama gwarantuje, że nie oznacza to finansowania aborcji z pieniędzy podatników.

30 milionów Amerykanów, którzy dotąd nie posiadali ubezpieczenia zdrowotnego, będą je teraz mieli. Ubezpieczenie będzie obowiązkowe, a te rodziny, które same nie będą mogły zapłacić składek, otrzymają subwencje budżetowe na zakup polisy. Firmy ubezpieczeniowe nie będą też mogły odmówić ubezpieczenia osobom cierpiącym na przewlekłe choroby, cofnąć ubezpieczenia w wypadku zachorowania albo odmówić zwrotu kosztów leczenia pod byle pretekstem.

Oficjalne dane wskazują, że reforma ma kosztować 940 mld dolarów, ale pozwoli zmniejszyć koszty usług medycznych i w efekcie zmniejszy deficyt amerykańskiego budżetu, ponieważ obecnie część osób – najbiedniejsi i emeryci – jest ubezpieczona na koszt państwa.

Republikanie te liczby kwestionują od początku. Wszyscy solidarnie głosowali przeciw ustawie. Również część demokratów – mimo wielu korzyści, które jej uchwalenie ma przynieść – nie była przekonana, czy może poprzeć reformę.

Problemem był dla nich zapis, który umożliwia finansowanie aborcji z budżetu państwa. Ostatecznie udało się część niezdecydowanych przekonać. Bart Stupak i grupa około 12 demokratów otrzymała zapewnienie prezydenta, że wyda on specjalne rozporządzenie zabraniające finansowania aborcji z budżetu. Pozostaje mieć nadzieję, że Barack Obama wywiąże się z obietnicy. Pokojowa nagroda Nobla, którą niedawno otrzymał – jak wielu twierdzi jako zachętę do konkretnych działań – może będzie go mobilizować i zaważy na honorowym zachowaniu prezydenta. Oby tak się stało.

Pomimo zapewnień Obamy nie wszyscy są jednak przekonani, że uda się uniknąć finansowania aborcji ze środków budżetowych. Charmaine Yoest, szefowa organizacji Amerykanie Zjednoczeni dla Życia uważa, że takie zapewnienia nic nie zmienią. Jej zdaniem poprawka do ustawy miała za zadanie pozyskać brakujące głosy demokratów i w żaden sposób nie jest w stanie zagwarantować, że podatnicy nie będą płacić z własnej kieszeni za mordowanie nienarodzonych dzieci. Co więcej, urzędnicy zaznaczają, że aborcję sfinansują podatnicy, jeżeli ciąża była wynikiem gwałtu, kazirodztwa, albo urodzenie dziecka zagraża życiu kobiety.

Sceptyczni wobec reformy byli także amerykańscy biskupi. Sugerowali, żeby głosować przeciw ustawie. Popierali jednak starania o zapewnienie dostępu do służby zdrowia ludziom o niskich dochodach, emigrantom i innym nieubezpieczonym.

Czasem ten pozytywny głos przedstawicieli Kościoła w niektórych kwestiach jest nieuczciwie wyciszany. Chodzi tu nie tylko o ten konkretny przykład amerykańskiej reformy, ale również o wiele innych spraw, którymi próbuje się manipulować, by stworzyć wykrzywiony, nieludzki wręcz obraz Kościoła.

Szymon Hołownia w cotygodniowym felietonie na łamach Newsweeka drwi bezceremonialnie z najnowszej inicjatywy feministek. Nie ma sensu roztrząsać, o czym dokładnie pisze, bo sprawa jest na tyle kuriozalna, że po prostu szkoda czasu się nad nią zatrzymywać. Publicysta zwraca jednak uwagę na jeden interesujący szczegół. Środowiska lewicujące opracowały wyrafinowaną metodę działania. Nieraz ich postulaty są naprawdę ciekawe. Organizatorki „Manify” postulują np. rozwiązanie wielu ważnych kwestii: stworzenie wydajnego systemu opieki nad najmłodszymi dziećmi, osobami chorymi, starszymi, niepełnosprawnymi, likwidację umów pozwalających na wykorzystywanie pracowników, skuteczną egzekucję alimentów, zaprzestanie masowych zwolnień i wiele innych. Problem w tym, że wśród ważnych problemów walczą również o sprawy, na które jako chrześcijanie nie możemy się zgodzić. Kiedy protestujemy przeciwko ich postulatom takim jak np. równouprawnienie dla związków jednopłciowych, dostęp do antykoncepcji, aborcji czy in vitro, jesteśmy oskarżani, że poprzez nasze konserwatywne myślenie blokujemy naprawdę ważne reformy.

W tym kierunku szła dyskusja wokół kontrowersyjnej ustawy reformującej amerykańską służbę zdrowia. Podobnie sprawy się mają w przypadku naszych projektów ustaw o in vitro czy ostatnio dyskutowanej, mającej przeciwdziałać  przemocy w rodzinie. Katolik protestujący przeciw jednemu tylko jej aspektowi - bo sumienie nie pozwala mu czegoś zaakceptować - przedstawiany jest jako wróg publiczny i hamulec postępu. Tego rodzaju manipulacja jest wyjątkowo skuteczna. Trzeba się przed nią bronić, mówiąc głośno, że chrześcijanie nie negują tego, co wartościowe w proponowanych rozwiązaniach, ale żądają szacunku dla wyznawanych wartości takich jak świętość życia czy szacunek dla rodziny, której fundamentem jest związek kobiety i mężczyzny.

Pytanie tylko, dlaczego to lewacy zazwyczaj prędzej prezentują się jako ci, którym zależy na dobru społecznym, likwidacji nierówności, zniesieniu dyskryminacji. Czyżby działaczy z chrześcijańskich kręgów takie rzeczy nie interesowały? Nie sądzę. Wydaje mi się, że w sporze z lewicującymi oponentami wykorzystują złe narzędzia. Zamiast starać się dorównać im hałaśliwym tonem wypowiedzi, może lepiej zacząć w ich ślady budować własny wizerunek ludzi nowoczesnych, postępowych, zaangażowanych, którym zależy na rozwoju społeczeństwa i równości, ale zarazem przekonanych o istnieniu obiektywnych wartości, których za nic się nie wyrzekną.

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..