Przed 80 laty Nowak pisał: Popołudniem staliśmy w osiedlu Bor, zamieszkałym przez Murzynów Dinka, lecz choć się nawłóczyłem dużo, ani jednego zdjęcia nie zrobiłem. Albo za mało ciekawe motywy, albo znowu popsuci przez turystów żądali napiwków, a więc zrezygnowałem..
Przed 80 laty Nowak pisał: Popołudniem staliśmy w osiedlu Bor, zamieszkałym przez Murzynów Dinka, lecz choć się nawłóczyłem dużo, ani jednego zdjęcia nie zrobiłem. Albo za mało ciekawe motywy, albo znowu popsuci przez turystów żądali napiwków, a więc zrezygnowałem.
Zatrzymajcie się na moment nad tymi słowami. W 1932 roku Kazik spotkał się ze zjawiskiem, z którym zetkniemy się w wielu miejscach masowo odwiedzanych przez turystów! Wtedy Bor był jednym z przystanków kolejowo-rzecznej trasy Kair-Kapsztad. Dziś, o tamtych turystach już dawno nikt tu nie pamięta, zaś współcześni omijają dotknięty wieloletnimi wojnami Sudan Południowy szerokim łukiem. Nie popsuci przez turystów miejscowi dają się chętnie fotografować, a nawet sami dopraszają się o zdjęcia… I choć wokoło bieda, nie żądają napiwków. Za to wyciągnięcie aparatu równa się chmarze dzieciaków wciskających się przed obiektyw. Maluchy nigdy nie mieszczą się w kadrze, wciskając swe czarne jak smoła twarze jak najbliżej szkła. Zrobienie dobrego zdjęcia graniczy z cudem, bo obiekt na który skierujemy obiektyw w mig zostaje zasłonięty przez dzieciarnię:)
Dziś Bor jako stolica stanu Jonglei zamiast turystów okupowana jest przez szereg organizacji pozarządowych, tzw. NGO-sów. Wśród nich jest też Polska Akcja Humanitarna (PAH), prowadząca w regionie projekty wodne oraz rolnicze. „Miejsca zahaczenia” od czasów Nowaka zmieniły się. Misja w Lul, wśród Szilluków, już nie działa, za to pośród grupy etnicznej Dinka Bor są rodacy, u których zatrzymujemy się na parę dni.
AfrykaNowaka.pl Serwisowanie rowerów przez Zbyszka Czteroosobowa załoga polskiej misji odwala w terenie prawdziwie czarną robotę. Maciek – szef misji nadzoruje pracę całej placówki i wraz z Agatą odpowiada za projekty wodne, czyli właściwe wykonanie wierconych tu studni oraz przeszkolenie miejscowych ludzi pod kątem ich obsługi i konserwacji. W rejonie Uror na jedną studnię przypada aż 1700 osób, co znacznie przekracza standardy humanitarne.
Kobiety i dzieci muszą wędrować po wodę wiele kilometrów i oczekiwać w kolejce po kilka godzin zanim wypełnią 20 litrowy kanister. Czas potrzebny na zdobycie tak podstawowego środka egzystencji jak woda uniemożliwia wielu dzieciakom uczęszczanie do szkoły. Kuba ogarnia kwestie logistyczno-finansowe zaś Dagmara nadzoruje projekty rolnicze, polegające na nauczeniu powracających po latach spędzonych w obozach uchodźców Nuerów, Dinków i innych, jak właściwie uprawiać ziemię. Wydaje się to nam co najmniej dziwne, lecz lata wygnania, nędznej egzystencji i bezczynności naprawdę spowodowały utratę tak podstawowych umiejętności. Poza tym brakuje nasion i narzędzi, jednak ich rozdanie bez nadzoru i edukacji spowoduje, iż zostaną one zjedzone i sprzedane. Zresztą już Nowak nie mógł się nadziwić nędzarnemu życiu tutejszej ludności i braku woli do zmiany takiej sytuacji.
Napotkani przeze mnie po drodze ludzie biorą w rękę fałdy tatuowanego brzucha i pokazują, że są głodni. A przecież tyle tu wokół stepów, żyznych miejsc pod uprawę. Jest woda, są ręce do pracy, ludzie na ogół silnie zbudowani, umieją nawet pracować – nie potrafią tylko sami do tej pracy się zabrać i wiodą nadal swój nędzarny żywot. Nędzarny! Życie tubylców w tych stronach to coś tak pierwotnego, że podróżując przez ten kraj, uwierzyć wprost trudno, że mamy wiek XX.
Do kazikowego opisu dodałbym tylko jedną kreskę: patrząc na życie tutejszej ludności wiejskiej uwierzyć wprost trudno, że mamy wiek XXI… No i jeszcze kałasznikowów więcej niż ongiś. Stąd działania organizacji pozarządowych, aby pomóc tutejszym ludziom zabrać się do pracy. To zadania niezwykle istotne. Praca to trudna i karkołomna, ale jeśli tylko utrzyma się pokój, to powoli, powoli miejscowi nauczą się, jak poprawiać swój żywot.
Niestety nasza wizyta zbiega się w czasie z odwiedzinami misji przez dziennikarzy i kierownictwo PAH-u z Janiną Ochojską na czele i… pa-pa pah!
W międzyczasie robimy rowerową eskapadę z Bor w stronę miejscowości Malek (gorące pozdrowienia dla Rodziny Małków z Rudnika nad Sanem!). Na czwartego Brennabora wsiada Rafał – dziennikarz TVP, realizujący przy okazji materiałów propagandowych PAH, także nagranie o sztafecie AfrykaNowaka.pl.
W nocy wysuszona ziemia po raz pierwszy od miesięcy przyjęła obfite opady zaczynającej się pory deszczowej. Sucha jak pieprz, czerwonawa droga przez busz pełna dziur i wertepów wypełnionych piaskiem zamieniła się w lepiącą, błotnistą maź. Na szczęście Zbychu zrobił kompleksowy przegląd rowerów Brennabor, wymieniając przy tym opony na grube, terenowe gumy, więc powoli, ale jednak całkiem sprawnie posuwamy się naprzód. Jedziemy w korytarzu splątanego krzakowiska, w który lepiej nie próbować się zagłębiać. Nie chodzi nawet o jadowite stworzenia, których tu raczej nie brakuje, lecz o dramatyczną spuściznę po wojnie – tysiące min czyhających na niewłaściwy krok. Ponoć wcale nie słychać filmowego kliknięcia, tylko w jednej chwili spotyka cię śmierć lub kalectwo. Lepiej więc pozostać na odminowanej wstędze drogi i jej najbliższego otoczenia.
Zmierzamy do wioski trędowatych. Skręcamy z drogi w busz z nadzieją, że ten kto pozostawił ślady opon wiedział co robi na tym polu minowym. Gdy pierwszy raz usłyszałem, że w okolicy Bor jest taka osada, to pewnie nieświadomie, w głębi ducha ucieszyła mnie ta wiadomość. Wszak Nowak na swej drodze nieraz odwiedzał podobne wioski i spotykał ludzi dotkniętych trądem, lecz nawet nie podejrzewałem, że świat XXI wieku nie poradził sobie jeszcze z tym problemem i nadal istnieją całe osady trędowatych – wyrzutków społeczeństwa.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.