Co najmniej 10 osób nie żyje, a ok. 45 uznaje się za zaginione po zatonięciu statku z chińskimi turystami u wybrzeży tajlandzkiej wyspy Phuket na Morzu Andamańskim - poinformowała w piątek marynarka wojenna Tajlandii.
Wszystkie ofiary śmiertelne to turyści z Chin, którzy wybierali się na nurkowanie. Poprzedni bilans, podany w czwartek wieczorem, mówił o jednej osobie, która poniosła śmierć.
Niektóre zwłoki znaleźli nurkowie we wraku statku, podczas gdy inne unosiły się na wodzie - poinformował przedstawiciel marynarki Narong Aurabhakdi.
Statek, który na pokładzie miał 105 osób, w tym 93 turystów, 11 członków załogi i jednego przewodnika, wywrócił się w czwartek wieczorem podczas sztormu i zatonął w okolicy wyspy Hae, 10 km na południe od Phuket. Wysokość fal dochodziła do pięciu metrów.
Chińskie władze przekazały, że do Tajlandii w związku z wypadkiem udała się delegacja MSZ ChRL.
Również w czwartek w okolicy wyspy Mai Ton, na południowy wschód od Phuket, zatonęła inna łódź. Jak poinformowały lokalne władze, uratowano wszystkie 42 osoby znajdujące się na jej pokładzie.
W Tajlandii pora deszczowa trwa od czerwca do października.
Należał do szkoły koranicznej uważanej za wylęgarnię islamistów.
Pod śniegiem nadal znajduje się 41 osób. Spośród uwolnionych 4 osoby są w stanie krytycznym.
W akcji przed parlamentem wzięło udział, według policji, ok. 300 tys. osób.
Jego stan lekarze określają już nie jako krytyczny, a złożony.
Przedstawił się jako twardy negocjator, a jednocześnie zaskarbił sympatię Trumpa.
Ponad 500 dzieci jest wśród 2700 przypadków cholery, zgłoszonych pomiędzy 1 stycznia a 24 lutego.