Dwóch mężczyzn zakłóciło początek wtorkowego posiedzenia Sądu Najwyższego, który ma orzec o ważności wyborów prezydenckich. Sąd uspakajał mężczyzn, którzy głośno protestowali przeciwko rozprawie; ostatecznie zarządzono przerwę do godz. 10.45.
Protestujący domagali się rozpatrzenia odwołań od postanowień sądu o nieuznaniu protestów wyborczych. Jeden z nich przekonywał, że nierozpatrzenie odwołań narusza art. 176 konstytucji, który mówi, że "postępowanie sądowe jest co najmniej dwuinstancyjne".
"Pozbawiono mnie prawa do odwołania, do bezstronnego sądu, do jawnego sądu, to skandal" - krzyczał. Jak mówił, uchwała Sądu Najwyższego "będzie dotknięta wadą nieważności, bowiem całe postępowanie sądowe jest dotknięte wadą nieważności". Zarzucał też prokuratorowi generalnemu, że "nie poinformował społeczeństwa, że Bronisław Komorowski popełnił przestępstwa urzędnicze". "Jest to skandal nad skandale" - wykrzykiwał.
Sąd uspokajał mężczyzn. Ostrzegał, że będą usunięci z sali, jeśli nadal będą zakłócać porządek. Ostatecznie ogłoszono przerwę do godz. 10.45; salę opuścili wszyscy z wyjątkiem jednego z protestujących, który wyszedł po chwili w eskorcie policji.
Przed godz. 11 we wtorek Sąd Najwyższy wznowił posiedzenie. Protestujących nie wpuszczono na salę.
Tak wynika z sondażu SW Research wykonanego na zlecenie "Wprost".
Przedstawienia odbywały się kilka razy w tygodniu, w późnych godzinach wieczornych.
W starożytnym mieście Ptolemais na wybrzeżu Morza Śródziemnego.