Był duchowym przewodnikiem Karola Wojtyły, mistykiem i ascetą, który łączył karmelitańską duchowość z salezjańskim zmysłem wychowania młodzieży. 9 lutego mija 119 lat od urodzin krawca z krakowskich Dębnik, Jana Tyranowskiego.
Salezjanie go dobrze znali. Szybko zwrócili uwagę na nieśmiałego mężczyznę, który codziennie rano przychodził na Mszę św., przyjmował Komunię i długo modlił się w skupieniu. Tyranowski był członkiem chóru parafialnego, śpiewał pięknym tenorem. Zaangażował się w działalność Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej. Został jednak zapamiętany przede wszystkim jako założyciel róż różańcowych przy parafii św. Stanisława Kostki i kierownik duchowy młodzieży. „Idzie Tyranowski, ot krawiec!” – wołali na jego widok księża żartobliwie, z sympatią.
A krawcem został mimo wykształcenia, które mogło mu zapewnić wyższy status społeczny. Chciał wykonywać pracę, która będzie sprzyjała skupieniu i refleksji. W zagraconym, choć schludnym mieszkaniu pojawiły się trzy maszyny do szycia. Zapamiętają je młodzi, którzy do Tyranowskiego będą przychodzili po duchowe lekcje, ukierunkowanie życia.
Pierwsze wrażenie nie było zachęcające. Starszy od nich, przyprószony siwizną, drobny mężczyzna nie był porywającym mówcą. Ks. Mieczysław Maliński, jeden z jedenastu kapłanów, którzy wyszli spod mistrzowskiej ręki dębnickiego krawca, wspominał nawet, że budził niechęć. Bo staroświecki. Bo jego słowa pachniały „starocią i naftaliną”. Bo nie miał nic do powiedzenia poza paroma katechizmowymi prawdami. Sam Maliński wiele razy chciał odchodzić. Dlaczego tego nie zrobił? Bo w tym starszym pobożnym panu zobaczył głębię ważniejszą niż najpiękniej wypowiadane słowa. „Dziwny jest w swojej nieustępliwości w szukaniu ludzi, w nawiązywaniu kontaktu, w uporczywości, w troszczeniu się o tych, których złapał. Dziwny jest, bo widać po nim, że przełamuje nieśmiałość, chęć bycia w cieniu, w ciszy i spokoju, na modlitwie” – wspominał. Testowali go wielokrotnie, aby na końcu odkryć, że za prostotą przekazu stoi głębia mistyka i ascety.
Pewnie też dlatego Józef Wilk, lekarz, który jako chłopiec należał do Żywego Różańca w grupie Jana Tyranowskiego, zapamiętał innego Jana niż ten irytujący Mietka Malińskiego krawiec. „Bardzo spokojny, zrównoważony, siwiusieńki pan. Miał ładne oczy, jakąś charyzmę w spojrzeniu. To był tak interesujący człowiek, że jak się raz z nim porozmawiało, to nie sposób było nie przyjść po raz drugi, piąty czy dziesiąty raz”
Zaczęło się od rekolekcji wielkopostnych u salezjanów w 1940 roku, od nauk stanowych dla mężczyzn. Od tego czasu odbywały się cotygodniowe sobotnie spotkania dla zainteresowanych treściami religijnymi. Uczestniczyło w nich zwykle 20-30 młodych osób, które słuchały konferencji ascetycznych m.in. ks. Jana Mazerskiego, wykładowcy Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ożywione dyskusje w kaplicy skłaniały do częstej lektury Ewangelii. To właśnie wtedy Jan dał się poznać młodzieży. „Jana nie można było poznawać tylko od zewnątrz, on musiał być równocześnie doświadczany i dogłębnie sprawdzany” – wspominał te pierwsze spotkania ks. Michał Szafarski, autor książki o Tyranowskim. Sobą musiał świadczyć o prawdzie, którą głosił.
Właściwie nie mówił nic nowego. Chodziło mu o to, by młodych otworzyć na prawdy wiary nie od strony systemu nakazów i zakazów, ale osobistego doświadczenia spotkania z Bogiem. „Długotrwała praca wyzwalała się w młodych duszach przez obcowanie z wewnętrznym życiem tego dobrego, prostego człowieka. To ono przyciągało i tłumaczyło całe jego postępowanie, przykuwało do niego mimo początkowych zastrzeżeń i oporów” – opowiadał Szafarski. Jan dowodził, że o Bogu można nie tylko się dowiadywać, ale Bogiem można żyć.
Trwała okupacyjna noc. Salezjańskie duszpasterstwo, ukierunkowane na formację duchową i intelektualną młodzieży, w końcu zwróciło uwagę okupanta. 23 maja 1941 roku gestapowcy aresztowali księży z seminarium na Tynieckiej i parafii św. Stanisława Kostki. Nowym kapłanom, którzy przyjechali na ich miejsce, nie wolno było prowadzić żadnej działalności wśród młodych. Na Dębnikach życie religijne rozkwitało, jakby na przekór represjom i ciągłej inwigilacji. Kościół przepełniony był nie tylko na niedzielnych mszach, rekolekcjach czy nabożeństwach. Powstało 12 róż Żywego Różańca. Po majowych aresztowaniach księża nie mogli jednak sobie pozwolić na masowe oddziaływanie na młodzież i poprosili Jana, by zajął się młodymi ludźmi, którzy byli wtedy jak owce bez pasterza. Zgodził się. Nazywali go Prezydentem. W szczytowym okresie miał pod opieką setkę chłopców, których uczył Ewangelii, zaznajamiał ich z liturgią, pismami świętych, mistycznymi dziełami ukochanego św. Jana od Krzyża. Był wymagający. Oczekiwał od młodych dyscypliny i pracy nad sobą.
Ks. Maliński: „Dziwne to były rozmowy. To nawet nie rozmowy, ale kurs religijny. Kurs życia wewnętrznego, który sobie ułożył i który musiał przejść każdy z jego chłopców. Tutaj nie chodziło tylko o to, w co trzeba wierzyć, ale przede wszystkim, jak trzeba wierzyć. Dużo o miłości, o bezinteresowności, pracy i poświęceniu”. Omawiał środki pomagające w budowaniu swojego charakteru w oparciu o Chrystusa. Jakie to były metody? „Na karteczkach wypisywał nam różne ćwiczenia duchowne i to mi bardzo odpowiadało” – opowiadał ks. Szafarski. „Miał takie kwadraciki i kółka z wymalowanym kwiatkiem, na których napisane było na przykład: męstwo, cierpliwość, miłość bliźniego. Losowaliśmy i po wyciągnięciu takiego «kwiatka» trzeba było go przez miesiąc praktykować, a po miesiącu złożyć sprawozdanie”.
Młodzi, narażając życie, przychodzili na Różaną. Bardzo ryzykował i on sam. Do ciemnego, ciasnego mieszkanka wpadli któregoś dnia gestapowcy, zastając tam 25 młodych osób. Udało się uniknąć aresztowania, bo potraktowali dębnickiego krawca jak nieszkodliwego dziwaka.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.