Dopóki PO będzie wygrywała wybory, pozycja jej szefa Donalda Tuska w partii jest niezagrożona. Kolejna porażka wyborcza PiS sprawi natomiast, że w partii dojdzie do zmiany lidera - uważa prof. Kazimierz Kik. Według Aleksandra Smolara, w PiS nie ma liderów na miarę Kaczyńskiego.
PAP zapytała w czwartek obu politologów o ocenę pozycji Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego jako liderów partyjnych.
Kilka dni temu europoseł PiS Marek Migalski opublikował na swoim blogu list do prezesa PiS, w którym zarzucił mu m.in, że ponosi odpowiedzialność za niskie notowania partii. Według spekulacji medialnych Jarosław Kaczyński jesienią zrezygnuje z prezesury, zachowując jedynie stanowisko honorowego przewodniczącego. Na następcę jest typowany Zbigniew Ziobro.
Wybór Bronisława Komorowskiego na prezydenta i kompletowanie przez niego grona swoich współpracowników w prezydenckiej kancelarii, a także wybór Grzechorza Schetyny na marszałka Sejmu spowodowały, że również sytuacja Donalda Tuska jako lidera PO się zmienia.
Politolog z Polskiej Akademii Nauk prof. Kazimierz Kik zaznaczył w rozmowie z PAP, że pozycja Donalda Tuska w PO oraz Jarosława Kaczyńskiego w PiS jest tylko pozornie podobna.
Z jednej strony - powiedział - "tak jak nie istnieje PiS bez Kaczyńskiego, tak nie istnieje PO bez Tuska". "Oba ugrupowania są mocne dzięki swoim liderom, którzy nadają kierunek swoim partiom i głównie tworzą ich wizerunek" - uważa. Kik zwrócił jednocześnie uwagę, że podczas gdy pozycja Tuska w PO jest "umocowana sukcesami wyborczymi Platformy", to pozycja Kaczyńskiego w PiS "jest obecnie coraz bardziej podważana". Jak dodał, świadczy o tym m.in. list Migalskiego, obarczający prezesa partii winą za ostatnie porażki wyborcze.
Według prof. Kika, dopóki PO będzie wygrywała wybory pozycja Tuska w partii jest niezagrożona. Z kolei - jak dodał - jeżeli J.Kaczyński nie przerwie pasma nieustannych porażek wyborczych PiS, to w niedługim czasie dojdzie do zmiany przywództwa w tej partii.
Podkreślił też, że tym co odróżnia PO od PiS, jest "wewnętrzna wielobarwność", której dwoma przeciwstawnymi biegunami są Jarosław Gowin i Janusz Palikot.
"Donald Tusk stworzył w Platformie płaszczyznę dialogu i to jest jego siłą. W stosunku do swoich współpracowników prowadzi politykę liberalną, dzięki czemu PO jest bardziej różnorodna i otwarta na dialog wewnętrzny. Dopóki Tusk w ten sposób będzie kierował partią i dopóki będzie w niej miejsce dla niekonwencjonalnych zachowań Palikota, to wydaje się być niezagrożony" - uważa Kik.
Zdaniem politologa, wygrana Bronisława Komorowskiego w wyborach prezydenckich umocniła pozycję premiera w partii, gdyż jest ona odbierana przez społeczeństwo jako nadzieja na spokój i stabilność władzy.
"Społeczeństwo chce dzisiaj spokoju na szczycie władzy i gwarancji, że nie będzie zaskakiwana negatywnymi wydarzeniami, tak jak to miało miejsce za rządów PiS. Donald Tusk jako lider Platformy właśnie to gwarantuje i dopóki nie będzie przeprowadzał koniecznych reform w państwie, które będą uderzać w interesy grup społecznych, to Polacy zawsze wybiorą przy urnach PO. Rozpoczęcie reform będzie oznaczało dla PO koniec rządów" - zaznaczył Kik.
W opinii politologa, z kolei w PiS "obserwujemy postępujący proces dekompozycji przywództwa Jarosława Kaczyńskiego, która może przekształcić się w przypadku porażki w tegorocznych wyborach samorządowych w dekompozycję strukturalną całej partii" - ocenił.
Według profesora, sam sposób kierowania PiS-em przez Kaczyńskiego przyczynia się do osłabienia jego pozycji w partii. "Kaczyński kieruje partią żelazną ręką, eliminując możliwość dyskusji wewnątrzpartyjnej poprzez usuwanie tych polityków, którym na zmianach wewnątrz PiS bardzo zależy" - podkreślił politolog.
Zwrócił uwagę, że droga polityczna PiS usłana jest "trupami politycznymi", począwszy od usunięcia z partii b. premiera Kazimierza Marcinkiewicza, a kończąc na b. marszałku Sejmu i wiceszefie PiS Ludwiku Dornie.
"Jarosław Kaczyński, otaczając się jedynie lojalnymi działaczami, zamyka się na dialog wewnątrz PiS, praktycznie go uniemożliwiając. Tych polityków, którzy są niewygodni, eliminuje. Taka przyszłość prawdopodobnie czeka teraz Zbigniewa Ziobrę, typowanego na następcę prezesa, oraz Marka Migalskiego" - powiedział Kik.
Podkreślił, że w PiS jest wielu młodych i ambitnych polityków, którzy na "żelazne kierownictwo" prezesa się nie zgadzają. Jego zdaniem, kwestią czasu jest pozbawienie przywództwa w PiS J.Kaczyńskiego, gdyż - jak zaznaczył - "nie ma lepszego instrumentu podważania przywództwa jak klęski wyborcze".
Politolog z Fundacji im. Stefana Batorego Aleksander Smolar, podkreśla, że analizując kwestię ewentualnej zmiany przywództwa w PiS, należy wziąć pod uwagę dwie kwestie: z jednej strony intencje samego Kaczyńskiego, a z drugiej presję wewnętrzną i obiektywną możliwość odsunięcia prezesa od władzy.
Zdaniem politologa, "koncentracja Kaczyńskiego na sprawach Smoleńska, radykalizacja języka, namaszczenie przez niego Antoniego Macierewicza na wyraziciela swoich poglądów w sprawie dla siebie najważniejszej - to wszystko mogłoby wskazywać, że Kaczyński rzeczywiście myśli o odejściu z aktywnej polityki".
Zauważył, że Kaczyński w jednym z wywiadów zapowiedział, że sprawę katastrofy smoleńskiej będzie prowadził w ramach ruchu społecznego, a nie w ramach partii. "Innymi słowy sam myślał, że jego pasje i jego obsesje, to co uważał za najważniejsze z moralnego i politycznego punktu widzenia, równocześnie mogą szkodzić PiS jako partii" - ocenił Smolar.
Zwrócił też uwagę na doniesienia prasowe, według których Kaczyński na spotkaniu ze sztabem wyborczym tuż po przegranych wyborach prezydenckich wspominał, że zastanawia się nad wycofaniem z polityki i zajęciem się wyłącznie wyjaśnianiem katastrofy. W ocenie politologa to, czy tak się stanie, zależy tylko od samego Kaczyńskiego, ponieważ - ocenił - PiS to partia wodzowska.
W opinii prof. Smolara, przypisywanie Zbigniewowi Ziobrze intencji przejęcia władzy w partii poprzez "zepchnięcia Jarosława Kaczyńskiego w radykalizm, co miałoby spowodować krach w sondażach i rozkład PiS", jest "infantylną interpretacją". Jak zaznaczył, wypowiedzi Ziobry - m.in. w kwestii oceny kampanii wyborczej - odzwierciedlają jego poglądy, które są radykalne.
"Teoretycznie nie można wykluczyć, że kiedy partia poczuje się zagrożona linią Kaczyńskiego, który nie zważa na interesy PiS, może to wywołać rewoltę wewnętrzną, jakiej jeszcze w polityce polskiej nie widzieliśmy" - powiedział. Zwrócił uwagę, że list Migalskiego do Kaczyńskiego jest dowodem na rosnącą frustrację w ugrupowaniu.
Jak jednocześnie zaznaczył, najbardziej prawdopodobne jest, że o ewentualnym odejściu Jarosława Kaczyńskiego z fotela szefa PiS będzie decydował on sam. "Zazwyczaj przywódcy odchodzą niechętnie i trwają na stanowisku dopóki nie zostaną odsunięci, a to w przypadku lidera PiS jest mało prawdopodobne" - zaznaczył.
W opinii politologa możliwy jest też scenariusz, że "Kaczyński - jeżeli będzie szedł drogą, którą dotychczas idzie - doprowadzi do upadku PiS". "Będą spadały notowania partii w sondażach, poszczególni politycy będą występowali z jej szeregów, będzie coraz więcej niepokojów wewnętrznych, będzie narastała frustracja aż do powolnego upadku" - ocenił.
Jak dodał, Kaczyński zdaje sobie sprawę z napięć wewnętrznych, które są spowodowane jego koncentracją na kwestii Smoleńska, ale "jako przywódca, który nie przywykł do negocjowania z kimkolwiek tylko narzuca swoją wolę, źle znosi on krytykę, która podważa jego autorytet".
"To może prowadzić albo do usunięcia z partii ludzi, którzy się buntują, albo też Kaczyński może szukać rozwiązania, które pozwoli mu zachować wpływy w PiS i równocześnie nie ograniczać go w jego obsesjach dotyczących wyjaśnienia sprawy Smoleńska tak, jak on to rozumie" - powiedział politolog. Nie wykluczył scenariusza, zgodnie z którym Kaczyński, zachowując kontrolę nad partią, pełniąc rolę honorowego przywódcy, mógłby oddać bieżące kierownictwo innym osobom.
Ocenił jednocześnie, że w PiS nie ma liderów na miarę Kaczyńskiego. Jak zaznaczył, najbardziej naturalnym następcą prezesa tej partii wydaje się być Ziobro. "Bo jest rzeczą mało prawdopodobną, by w tej partii mogli zwyciężyć ludzie umiarkowani, jak ci, którzy kierowali kampanią wyborczą (Joanna Kluzik-Rostkowska i Paweł Poncyliusz)" - ocenił.
Prof. Smolar za mało prawdopodobny uznał scenariusz, zgodnie z którym mogłoby dojść do rozłamu w PiS. Jak ocenił, do takich kroków zniechęcają "doświadczenia ludzi, którzy kiedyś należeli do kierownictwa PiS - poczynając od Ludwika Dorna, poprzez Michała Ujazdowskiego, Jerzego Polaczka, Jarosława Sellina - a po odejściu z PiS politycznie przestali istnieć".
"Wyjście z PiS nie może się dzisiaj wiązać z nadziejami na stworzenie nowej partii, a przejście do PO może być możliwe tylko w przypadkach pojedynczych. Niezadowoleni albo wyjdą w ogóle z polityki, albo będą starali się przeczekać do lepszych czasów" - ocenił.
Odnosząc się do kwestii przywództwa w PO, prof. Smolar zwrócił uwagę, że do niedawna Donald Tusk całkowicie dominował w Platformie. "Dzisiaj sytuacja nieco się zmieniła, dlatego że poza Tuskiem pojawiły się dwie inne osoby, które mogą ograniczać jego władzę w ramach partii i szerzej władzę polityczną w Polsce. Jedną z nich jest prezydent Bronisław Komorowski, drugą - marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna" - powiedział.
Zaznaczył, że nie przesadzałby z "rolą Komorowskiego jako kontestującego władzę Tuska". Jak ocenił, Komorowski gra "naturalną rolę prezydenta, który wywodząc się z określonej partii politycznej, powinien jednak reprezentować całość społeczeństwa". Jego zdaniem, dowodem na to, że Komorowski ma takie właśnie wyobrażenie o swojej roli głowy państwa, jest sposób doboru swoich współpracowników oraz niektóre nominacje, m.in. Marka Belki na prezesa NBP.
Jak ocenił Smolar, sięganie przez Komorowskiego po ludzi lewicy może też odpowiadać PO, która "w sytuacji postępującego upadku PSL może szukać właśnie w SLD i ogólnie w lewicy partnera do utworzenia nowego rządu po wyborach parlamentarnych". Jednocześnie zaznaczył, że sięgając po polityków i ekspertów związanych z lewą stroną sceny politycznej, prezydent może dążyć do zaznaczenia swojej niezależności od środowiska PO. Politolog przewiduje, że "Komorowski będzie od czasu do czasu recenzował rząd i zachęcał go do bardziej reformatorskich poczynań".
Zwrócił uwagę, że Komorowski, pełniąc dotychczas różne funkcje publiczne, "nigdy nie miał własnej frakcji, własnego środowiska w partiach, do których należał". "Nie sądzę, żeby on był człowiekiem, który byłby w stanie takie środowisko zbudować, więc nie sądzę też, by w ramach PO pojawiła się związana z nim grupa wpływowa, która mogłaby kontestować dominację Tuska" - ocenił.
Jak zaznaczył, "inna sprawa jest z Grzegorzem Schetyną, który jest człowiekiem partii, bardzo sprawnym organizatorem, który był i formalnie ciągle pozostaje drugą osobą w PO". Jego zdaniem, osłabieniu pozycji Schetyny - który jest sekretarzem generalnym PO - i jednocześnie wzmocnieniu jednoosobowego przywództwa Tuska mają służyć planowane zmiany organizacyjne w partii, polegające na poszerzeniu jej zarządu głównego.
"Schetyna jest niewątpliwie człowiekiem o ambicjach politycznych, który został głęboko zraniony sposobem, w jaki został odsunięty od rządu (w wyniku tzw. afery hazardowej - PAP)" - zauważył politolog. Ocenił, że "nie będzie on traktował funkcji marszałka Sejmu wyłącznie jako funkcji honorowej, ale będzie to dla niego przyczółek władzy, z którego będzie chciał korzystać".
W ocenie prof. Smolara, "nie można też wykluczyć pewnego sojuszu między Schetyną a prezydentem jako przeciwwagi do całkowitej dominacji Tuska". Jak ocenił, powoli przestaje być zasadne określanie PO jako partii wodzowskiej. "Donald Tusk będzie musiał bardziej liczyć ze zdaniami przynajmniej dwóch innych polityków, czego dotychczas nie musiał robić" - ocenił.
Jak zauważył, dopóki Schetyna był jego bliskim współpracownikiem, premier mógł, ale nie musiał, brać pod uwagę jego opinie. "Teraz kiedy Schetyna jest marszałkiem Sejmu, formalnie drugą osobą w państwie i ma niezależność od Tuska, ta sytuacja się zmieniła" - zaznaczył.
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
W lokalach mieszkalnych obowiązek montażu czujek wejdzie w życie 1 stycznia 2030 r. Ale...
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.