Kazimierz Nowak: „8 marca br. wyjechałem z Johannesburga – czyli do wczoraj, to jest 6 kwietnia – a więc w niespełna miesiąc pokonałem przestrzeń 650 mil, czyli ok. 1040 km. Jest to naprawdę rekord, bo przeszkadzały deszcze, straszne drogi, dogorywający rower.”
Eliza Czyżewska: Zaczęło się niesamowicie, po przejechaniu przez Wielkie Karoo, wjechaliśmy do zupełnie innego świata. Tego się nie da opisać, te góry trzeba zobaczyć. Szło nam dość niesamowicie, do czasu, rzecz jasna. Po zaledwie trzech kilometrach radosnego pedałowania szlakiem, zaczęło się robić coraz i coraz to bardziej stromo. Pokończyły nam się przerzutki, a rowery zaczęły stawać pionowo – znak, że zacznie się mozolne pchanie ich pod górkę. A szczytu nie widać. W międzyczasie słońce zaczęło dość konkretnie przygrzewać, ptaszki śpiewały, a my z uporem pchaliśmy rowery coraz to wyżej i wyżej, co jakiś czas przecierając pot, który dość intensywnie spływał nam nie tylko po twarzach . Po ponad godzinie spojrzenie na liczniki: Hurra, przeszliśmy 3 km! Zasłużyliśmy na przerwę – a na niedzielny obiad dziś ser i chleb . Pysznie! Gdzie nie spojrzeć, wszędzie pięknie, wszędzie daleko, a szczytu cięgle nie widać. Siły dodawała mi wetknięta do sakwy „Nowakowa” tabliczka. Obiecaliśmy sobie przykręcić ją na szczycie. Jak jest cel, to jest po co się męczyć! Co jakiś czas któreś z nas dzielnie wskakiwało na rower, przekręcało parę razy w miejscu i … spadało. No nie da się jechać, no nie da . Koniec końców udało się, nie pojechać oczywiście, a wdrapać na szczyt. A przed nami – wow – co za zjazd. Puściliśmy się jak wariaci. Ja jak zwykle do czasu, bo znów rower utknął w piachu, a ratując się przed upadkiem, wystrzeliłam jak z procy przez kierownik. To z lekka ostudziło mój zapęd do szaleńczej jazdy. Ha! Ale nie na długo, bo przed nami wyrosła kolejna góra, jakby do pokonania. A niech to! Z lekko skrzywioną już miną pociągnęłam mojego dzielnego towarzysza dalej. Nie długo jednak, bo za jakieś 600 metrów zza zakrętu wyłoniło się schronisko, a to oznaczało koniec wspinaczki. Wskoczyliśmy na nasze rumaki i „popędziliśmy” wrzeszcząc z radości. Zgodnie z planem wydobyliśmy tabliczkę i rozpoczęliśmy pertraktacje z właścicielem. No, ale przecież idea taka piękna! Zatem kolejna „Nowakowa” tabliczka zawisła! Tym razem przy wejściu do schroniska na przełęczy Swartberg. Przez jakiś czas każdy, kto się tu pojawi, zanim przekroczy próg schroniska, przeczyta, że w latach 1931–1936 tędy właśnie przejeżdżał nasz dzielny Kazimierz . Cudnie!
No, ale nie ma lekko, no to jeszcze kilka kilometrów do góry, obiadek do brzuszka i pchamy dalej. Tym razem udało nam się nawet przejechać kawałek. I uff. Dotarliśmy do właściwego szczytu (ok. 1585 m n.p.m.), można by rzec: niby nic. A jednak, nie było łatwo. A ze szczytu szalonym pędem w dół, dół, dół. Kilka dobrych kilometrów, trochę strasznie, po prawej cały czas mieliśmy urwiska i przepaści. Oj, byłoby gdzie spadać rozpędzonym rowerem.
Nie mogło być za łatwo, nie mogło nie być pięknie, bo przecież w górach jest wszystko, co kocham.
Oficjalnie przejechaliśmy Groot Swartberg, a na dole zastaliśmy zupełnie inną rzeczywistość, zupełnie inne rośliny, gdzie okiem nie sięgnąć – farmy strusi. I wszędzie – zielono! A i ludzie, znowu, niesamowicie serdeczni. Zmęczeni zajechaliśmy do pierwszej napotkanej farmy i poprosiliśmy o trochę miejsca na namiot (spodziewaliśmy się, że cena, jaką usłyszymy, zdecydowanie nie zmieści się w naszym budżecie). A tymczasem właściciele farmy zaprowadzili nas do jednego z lepszych apartamentów i specjalnie dla nas przygotowali kolacje. Nie do opisania jest to, co poczuliśmy. Powiem to – tak cudownych ludzi nie spotyka się nigdzie poza RPA .
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
W lokalach mieszkalnych obowiązek montażu czujek wejdzie w życie 1 stycznia 2030 r. Ale...
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.