Podpalić zawsze łatwiej niż ugasić; zburzyć łatwiej niż zbudować.
W swoich duchowych poszukiwaniach zwróciłem ostatnio uwagę na pisma Ojców Apostolskich. Nowy Testament? OK. Ale ciekawym wydało mi się zobaczyć też recepcję Ewangelii w pismach późniejszych autorów. Zwłaszcza tych, których pisma przez niektóre Kościoły były, czy są nawet jeszcze dziś, uważane za część Pisma Świętego. Podręcznikowa wiedza z patrologii to nie to samo, co sięgnięcie do źródeł. A apokryfy, których kilka opasłych tomów od lat leży na mojej półce – owszem, ale zdecydowanie bardziej wolałem coś mniej baśniowego i znacznie bardziej ortodoksyjnego. Zachwycony pięknem i prostotą „Didache” tudzież „Do Diogeneta”, a nie mogąc nigdzie w sieci znaleźć (po polsku) „Pasterza Hermasa” postanowiłem najzwyczajniej w świecie... kupić książkę. W antykwariacie oczywiście. Z pismami Ojców Apostolskich. A że jest ich tam nieco więcej, zacząłem czytać po kolei. Mój zachwyt wzrósł.
Jasne, bywają momentami przegadane. Widzę w nich jednak swój Kościół. Żyjący może ciut innymi problemami, ale przecież podobnie zorganizowany. Zachwyca mnie ten ciągle żywy i wcielany w życie ideał Chrystusowego „kazania na górze”. Raduję się, gdy widzę, jak bardzo chrześcijanie z pierwszych wieków zwracali uwagę na fakt, że prawdziwe życie – po zmartwychwstaniu, w niebie – dopiero przed nimi. Mądrym wydaje mi się jasne nauczanie o dwóch drogach – tej, którą idzie świat, a wiodącej ku śmierci i tej, którą kroczą ufający Chrystusowi, a prowadzącej do życia wiecznego. Mnóstwo tam celnych sformułowań, jak najbardziej aktualnych i dziś. Ot, że trzeba zaczynać wiarą, a kończyć miłością (nie pamiętam już którym piśmie). Albo że „chrześcijaństwo nie jest dziełem przekonywania, lecz dziełem Mocy, zwłaszcza gdy świat ma je (chrześcijaństwo) w nienawiści” – to z Listu św. Ignacego Antiocheńskiego do Rzymian. Albo sformułowanie z „Męczeństwa św. Polikarpa”: „Uwięził go Herod w czasie, gdy arcykapłanem był Filip z Tralleis, prokonsulem Stacjusz Kwadratus, królem zaś na wieki Pan nasz, Jezus Chrystus”. Przede wszystkim jednak moją uwagę zwróciło w nich wielkie wołanie o jedność. Jedność – co ważne – zbudowaną wokół biskupów, prezbiterów i diakonów. Jakby była rzeczą niemal najważniejszą.
Mocno mnie to uderzyło, ponieważ to bardzo aktualne. Bo mam wrażenie, jakby wielu z nas o tym zapomniało. Już nie tylko kapłani, ale i biskupi poddawani są przez część katolików ostrej krytyce. I to publicznej. A wielu wierzących zwyczajnie się od nich odcina. Czy owa krytyka w kontekście zaniedbań w karaniu duchownych oskarżanych o przestępstwa seksualne wobec małoletnich jest słuszna? Być może. Tyle że zarzucający im niewierność Ewangelii sami niespecjalnie się nią przejmują. Upomnieć trzeba w cztery oczy, potem przy świadkach, potem trzeba donieść Kościołowi, prawda? Nie mówił przecież Jezus: zarzutami wobec biskupa podziel się na blogu, a swoje podejrzenia wobec niego przedstaw na Twitterze.
Niestety, słusznie oburzając się przeciw złu, sami nowe zło tworzymy. Bojąc się zamiatania pod dywan zapominamy o konsekwencjach ciągłego obracania się w mediach, także społecznościowych wokół tego jednego tematu. Wytwarza się wrażenie, jakby nic innego w Kościele się nie działo (ach ta twitterowa nadaktywność), a Kościół był tylko i wyłącznie siedliskiem rozpusty. Trzeba by też wziąć pod uwagę fakt, że wielu nie zgłębia tematu i nie wie, czy mowa o sprawie starej, czy nowej, czy sprawca już dawno został ukarany, czy nie, nie wie, o co konkretnie jest oskarżany (w filmach pokazuje się przypadki drastyczne, ale przecież nie tylko o takie chodzi), nie wie, czy molestował, czy zaniedbał zgłoszenie o molestowaniu, a może tylko zaniedbał sprawę takiego zaniedbania. Dla sporej grupy to bez znaczenia: coś tam się obije o uszy i już wszystko wiadomo: kolejny czarny winny. A za tym idzie zgoda na stosowanie odpowiedzialności zbiorowej: wszyscy winni (np. „wszyscy biskupi do dymisji”; a ci, którzy dobrze pełnią swój urząd za co?)
To ma już znamiona nagonki. Tylko czekać, jak w takiej atmosferze dojdzie do nieszczęścia...
Idąc dziś z Panem Jezusem do chorego usłyszałem pod swoim adresem od mijającego mnie mężczyzny, kim ja niby jestem. Biedak nie wiedział, że jestem tylko nadzwyczajnym szafarzem Komunii świętej, nie księdzem. Ale nieistotne: ważne, że dla niego nie miało znaczenia, czy jestem osobiście winny, czy nie. Jeśli kolejny zechce dać mi w nos...
Zanim więc po raz kolejny wpisze się coś na Twitterze czy Facebooku, warto zastanowić się nad konsekwencjami tego, co się robi. Prawda jest ważna. Ale cała prawda. I miłość, również do grzesznika, też.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.