Przez dwa lata niewoli dżihadyści namawiali go do przejścia na islam. Wytrwał dzięki modlitwie różańcowej, którą wpoiła mu babcia.
Gdy nadeszła wieść, że porwany w Nigrze ks. Pierluigi Maccalli odzyskał wolność w jego rodzinnej parafii rozdzwoniły się dzwony, a potem ten dźwięk obiegł całą diecezję. Trudno się dziwić tej radości. Wielu straciło już nadzieję, że ten włoski misjonarz ze Stowarzyszenia Misji Afrykańskich wróci cały i zdrowy. Zbyt dobrze znane jest barbarzyństwo islamskich dżihadystów, w których rękach się znalazł. Porwali go w pidżamie i papciach. Wywieźli na pustynię. Skuli kajdanami. Nie był torturowany, ale systematycznie próbowano go przekonać do tego, by wyrzekł się Chrystusa. Prawie do samego końca był totalnie odcięty od wieści ze świata. Nie dane mu było doprosić się Biblii więc zrobił sobie ze sznurka różaniec, by nie rzucał się w oczy. Jak wyznaje przez dwa lata niewoli jego jedynym oparciem był poranny i wieczorny pacierz, którego nauczył się w rodzinie od matki oraz różaniec, którego nauczyła go babcia jako modlitwy kontemplacyjnej. Nie sili się na bohaterską opowieść i nie udaje herosa. Wyznaje, że przeżywał chwile trwogi i zwątpienia, w których wołał do Boga pytając, po co to wszystko i jak długo potrwa jego niewola.
W jego wspomnieniach najbardziej poruszyła mnie opowieść o tym, że na Saharze odkrył inny wymiar swojej misji, która jest nie tylko działaniem, ale również i przede wszystkim modlitwą. W swojej modlitwie każdego dnia był w afrykańskich wioskach i parafiach, ze swymi wiernymi i współpracownikami, z chorymi i niedożywionymi dziećmi, którymi się opiekował. Wymieniał ich wszystkich po imieniu i zawierzał Bożej opiece. - Choć moje nogi były skute kajdanami, myślami byłem na mych misyjnych drogach – mówił zaraz po uwolnieniu ks. Maccalli. I jeszcze jedna rzecz. Po jego policzkach popłynęły łzy wzruszenia, gdy dowiedział się, że w jego rodzinnym Madignano i całej diecezji trwała wytrwała modlitwa w jego intencji. Jeden z przyjaciół wręcz powiedział, że misjonarz na nowo zapełnił tamtejsze kościoły. Ks. Pierluigi wyznał, że myślał, iż ukradziono mu dwa lata misji. Jednak zdał sobie sprawę, że był to czas bardzo owocny. „Bo nasza praca to «missio Dei» – misja Boga. A to oznacza, że jest ona w dobrych rękach, w rękach Stwórcy” – podkreśla misjonarz.
Przeżywany obecnie Tydzień Misyjny. To budujące świadectwo może stać się zachętą do otoczenia modlitwą znanych nam na różny sposób misjonarzy, a także do konkretnego wsparcia ich posługi. Tam, gdzie są najbiedniejsi, tam są misjonarze. W wielu regionach świata swym świadectwem dowodzą, że prawdziwe braterstwo jest możliwe. Swym życiem przerywają spiralę przemocy, wszystkim ofiarując przebaczenie. Także ks. Maccalli przebaczył tym, którzy go więzili.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.