O eutanazji, uporczywej terapii i braku sztywnych granic w medycynie opowiada dr Dariusz Kuć.
Agnieszka Huf: Czym się różni eutanazja od odstąpienia od uporczywej terapii?
Dr Dariusz Kuć: Przede wszystkim intencją. Jeśli chcemy pacjenta uchronić od cierpienia i rezygnujemy ze stosowania pewnych procedur medycznych, po to, żeby dać mu spokojnie, godnie odejść, wtedy jest to odstąpienie od uporczywej terapii. Śmierć jest przewidywanym przez nas, ale niechcianym skutkiem zaprzestania działań medycznych. Eutanazja jest to celowe działanie, polegające na uśmierceniu pacjenta, powodowane „szlachetnymi intencjami” uchronienia pacjenta od cierpienia. „Nie będę robił niczego, żebyś jeszcze bardziej cierpiał, ale być może w związku z tym umrzesz” versus „Zabiję cię, abyś nie cierpiał”.
Bardziej szczegółowo: przy odstąpieniu od uporczywej terapii akceptujemy naturalny przebieg choroby. Pacjenta nie zabija nasze działanie czy jego brak, tylko zabija go choroba. Przy eutanazji nie akceptujemy naturalnego przebiegu choroby, tylko przyspieszamy śmierć – zabijamy go. Kolejną różnicą jest cierpienie pacjenta: w przypadku zaniechania uporczywej terapii akceptujemy cierpienie pacjenta, które wynika z jego choroby (zwykle potrafimy je złagodzić), ale nie dokładamy mu tzw. cierpienia jatrogennego, czyli wywołanego przez stosowanie procedur medycznych. W myśleniu eutanatycznym nie akceptujemy żadnego cierpienia, zabijamy pacjenta, żeby go całkowicie uniknął. Kolejna różnica: przy odstąpieniu od uporczywej terapii stosujemy opiekę paliatywną – jeśli nie możemy pacjenta wyleczyć, to skupiamy się na likwidacji niepożądanych, uciążliwych objawów: bólu, duszności. Eutanazja nie zakłada opieki paliatywnej, to zakończenie jakiejkolwiek opieki.
Ostatecznie jednak skutek eutanazji i zaniechania uporczywej terapii jest taki sam: śmierć pacjenta.
Niekoniecznie! Jeśli lekarz, chcąc dokonać eutanazji, poda pacjentowi środek, który ma go zabić, ale dawka okaże się być za mała, to będzie to niepowodzenie medyczne - pacjent żyje, choć miał nie żyć. Chcieliśmy pacjenta zabić - nie udało się nam. Natomiast odstępując od uporczywej terapii godzimy się, że pacjent może umrzeć, ale jeśli tak się nie stanie - co też się zdarza! - to nie będzie to naszym niepowodzeniem. Jeśli lekarz z zamiarem dokonania eutanazji odłączy pacjenta od respiratora, a ten pacjent nie umrze, to jest porażka. Jeśli lekarz decyduje się odłączyć pacjenta, żeby nie przedłużać jego cierpienia, a on bez respiratora zacznie oddychać sam, to jest sukces.
Mówi pan o przypadku odłączenia respiratora. Czy bywa tak, że ta sama czynność, w zależności od intencji, może być zarówno eutanazją jak i zaniechaniem uporczywej terapii?
Tak! Na to zwrócił uwagę już papież Pius XII w 1957 roku, kiedy Międzynarodowy Kongres Anestezjologów zadał papieżowi dwa pytania. Pierwsze: czy mamy prawo lub obowiązek używania nowoczesnej aparatury reanimacyjnej (bo wtedy pojawiły się respiratory) we wszystkich przypadkach, nawet tych, kiedy według oceny lekarzy zostały one uznane za całkowicie beznadziejne? Papież odpowiedział, że mamy prawo stosować aparaturę, ale nie jest to obowiązkowe, gdyż przekracza to środki zwyczajne. Drugie pytanie brzmiało: czy mamy prawo albo obowiązek odłączenia od respiratora, kiedy po kilkunastu dniach głębokiej nieświadomości stan pacjenta nie ulega poprawie i kiedy wiemy, że jego krążenie zatrzyma się bez respiratora w kilka minut? Papież powiedział, że tak – możemy to zrobić, bo wtedy akceptuje się naturalną śmierć pacjenta. Kościół promuje życie od poczęcia aż do naturalnej śmierci - ważne jest słowo „naturalnej”, a nie do śmierci przedłużonej. To rodzi mnóstwo pytań natury etycznej, kiedy medycyna może tę śmierć zatrzymać, a umieranie wydłużyć, albo: kiedy powinniśmy przywrócić ten naturalny przebieg śmierci?
Czy na pytanie, gdzie kończy się ratowanie życia, a zaczyna przedłużanie umierania, można jednoznacznie odpowiedzieć, ustalić sztywną granicę, którą będziemy stosować do wszystkich przypadków?
Nie da się stworzyć ramy, którą będziemy stosowali wobec wszystkich chorych. Za każdym razem lekarze muszą indywidualnie ocenić sytuację: czy pacjent ma szansę na poprawę zdrowia, czy już zaczął umierać, w jakim jest stanie – stan terminalny, faza terminalna, agonia. Istnieją oczywiście definicje, ale trzeba je aplikować do konkretnej sytuacji.
Czy może pan podać przykład sytuacji, która może być – w zależności od intencji – zarówno eutanazją, jak i zaniechaniem uporczywej terapii?
Najlepszym przykładem jest tu karmienie i pojenie. Jeśli przestaję pacjenta karmić, bo chcę go zabić, to jest to eutanazja. Trzeba tu dodać, że pacjent tego chce, bo inaczej oczywiście jest to zabójstwo. Ale są też bardzo rzadkie sytuacje, że karmienie i pojenie pacjenta jest działaniem na jego szkodę, bo powoduje zbyt wielkie cierpienie. Pracując 11 lat w hospicjum dziecięcym tylko raz miałem sytuację, że z powodu choroby lepiej było pacjentowi nie jeść, niż jeść. W tamtym przypadku pacjent był w takim stanie, że nie można było już mu założyć gastrostomii, czyli rurki do żołądka i karmić go w ten sposób – jeśli nawet udało nam się to zrobić, to wyrywał sobie tę sondę. Jednocześnie nie można było się podkłuć do żyły, żeby podłączyć kroplówkę, żyły były tak słabe, że natychmiast pękały. Każda próba karmienia spowodowałaby dodatkowe cierpienie, a jednocześnie nie poprawiłoby jego stanu. Natomiast zasadniczo karmienie i pojenie jest czynnością pielęgnacyjną a nie leczeniem, więc nie możemy traktować go jako terapii. Pacjent ma do niego prawo w ramach podstawowej opieki paliatywnej.
dr Dariusz Kuć - doktor nauk medycznych, specjalista medycyny rodzinnej, od 11 lat lekarz Białostockiego Hospicjum dla Dzieci. Jest przewodniczącym Komisji do spraw Uporczywej Terapii Uniwersyteckiego Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Białymstoku. Autor książki „Niedługie życie” – rozmów z rodzicami śmiertelnie chorych dzieci (wyd. Znak 2020).
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.