Reklama

Misja w czeskim Tanvaldzie. Ze skrzydlatym Wikarym

Ewangelia głoszona jest ustami (dziobem) papugi, ludzie słyszą o miłości Boga podczas nocy Walpurgi, do opustoszałych kościołów wracają dzieci. O misji w czeskim Tanvaldzie opowiada Joanna Juśkiewicz z Wrocławia.

Reklama

Pochodząca z parafii pw. św. Augustyna we Wrocławiu Asia związana jest ze Szkołą Maryi – Szkołą Życia Chrześcijańskiego i Ewangelizacji. Od dawna zaangażowana była w wolontariat misyjny, m.in. na Ukrainie. W którymś momencie zaczęła marzyć o wyjeździe na stałe. – Modliłam się, pytając, gdzie Pan Bóg by chciał, żebym posługiwała – mówi. Był jeden problem: Asia ma ogromną wadę wzroku.

Pustynia woła

– Już od I Komunii św. czułam, że Jezus mnie zaprasza do czegoś wielkiego, że chce, żebym żyła dla Niego. Zawsze bardzo mnie poruszał temat misji – wspomina – ale z moją wadą wzroku nie mogę pojechać w każde miejsce. Patrząc „po ludzku” niewiele mogę zdziałać. Jezus pokazywał mi jednak, że moja choroba, moja słabość nie muszą być przeszkodą. On chce działać także przez nie. To trochę tak, jak z Gedeonem ruszającym do walki. Pan Bóg zabrał mu wojowników, żeby nie myślał, że zwycięstwo jest jego zasługą.

Koleżanka ze Szkoły Maryi powiedziała Asi o ks. Pawle Ajchlerze z Czech, który nawiązał kontakt z grupą osób z Wrocławia, kiedy uczestniczył w pielgrzymce na Jasną Górę. Joanna usłyszała, że pełni sam posługę w sześciu parafiach, siedmiu kościołach; że bardzo potrzebuje pomocy. Pracuje w północnych Czechach, gdzie ledwie ok. 1 proc. ludzi pojawia się w kościele.

Misja w czeskim Tanvaldzie. Ze skrzydlatym Wikarym   Archiwum parafii w Tanvaldzie Ten mały misjonarz ma posłuch w parafii.

– Mój wyjazd to był taki Boży spontan. Wyruszyłam z błogosławieństwem o. Pawła Tokarza – proboszcza parafii pw. św. Augustyna we Wrocławiu. Znaliśmy się już wcześniej, pełniliśmy wspólnie posługę modlitwą wstawiennicza, modlitwą uwolnienia. O. Paweł bardzo mi pomógł. Zmotywował mnie do posługi, wspierał – wspomina. – Pozamykałam różne sprawy we Wrocławiu, skontaktowałam się z ks. P. Ajchlerem, spakowałam się, wsiadłam w pociąg. Pojechałam do Tanvaldu i już tam zostałam.

W Czechach jest szósty rok. – Misjonarz robi wszystko – tłumaczy – Od sprzątania, gotowania, mycia, sprzątania kościołów, po prowadzenie modlitw, udział w prowadzeniu rekolekcji, głoszenie konferencji. Językowo sobie poradziłam. Znam niemiecki, trochę angielski, teraz już swobodnie posługuję się językiem czeskim. Słaby wzrok nie stanowi przeszkody nie do pokonania. Najwyżej posprzątam trochę mniej dokładnie. Nie szkodzi. Uzupełniamy się z innymi osobami, które zaangażowały się w parafiach.

Nie miała wcześniej pojęcia, że już 25 km od Szklarskiej Poręby znajdzie swój teren misyjny. – To prawdziwa pustynia duchowa. Nie trzeba jechać do Afryki – dodaje.

Czeski głód

To był Adwent, niedzielna Msza św. Uczestniczą w niej trzy starsze osoby, w tym dwie z Polski. Tymczasem tuż obok kościoła kłębi się tłum ludzi, trwa właśnie uroczyste rozświetlenie choinki – ceremonia, która wygląda niemal jak liturgia. Tę prawdziwą mają w kościele, na wyciągnięcie ręki, ale nie potrafią tam trafić. Tworzą zastępniki. – Zobaczyłam, jak bardzo ten kraj potrzebuje Ewangelii – wspomina Asia.

Ten głód jest widoczny na każdym kroku. Czesi nie uczestniczą w procesjach na Boże Ciało, ale za to organizują sobie laickie procesje podczas różnych świąt. Ich nieuświadomione potrzeby religijne przybierają różne formy. Obchodzą bardzo uroczyście choćby Noc Walpurgi. Wobec Kościoła mają mnóstwo uprzedzeń, niewiele też o nim wiedzą. Na proboszcza na przykład patrzą jak na „człowieka od kultury”. Kiedy w kościele odbywa się koncert, świątynia jest pełna. W innym czasie – pusta.

Misja w czeskim Tanvaldzie. Ze skrzydlatym Wikarym   Archiwum parafii w Tanvaldzie Spotkanie dla dzieci i nie tylko.

– Zanim podjęłam jakiekolwiek działania, to najpierw „upadłam na kolana”. Codziennie na adoracji prosiłam, żeby Pan Bóg powiedział, co mam robić – mówi wrocławianka. – Jak trochę się nauczyłam czeskiego, to zaczęliśmy robić spotkania modlitewne, organizować w Wielkich Hamrach „soboty dla dzieci”. Mimo że wcześniej parafia w tej miejscowości wydawała się całkiem martwa, to właśnie tam najpierw zaczęło tętnić życie.

Z wielkim zainteresowaniem spotkały się wśród najmłodszych Bale Wszystkich Świętych, przygotowywanie różnych biblijnych scenek z przebieraniem się – na przykład o wyjściu z Egiptu, wspólne robienie Paschału, zabawy z balonami, bańkami, kolorową chustą.

– Czasem pracy jest bardzo dużo, czasem mniej – wtedy staram się więcej czasu spędzać na modlitwie, wsłuchiwać się w Pana Boga.     Mam swój rytm modlitwy – codzienna Eucharystia, brewiarz (w miarę możliwości razem z proboszczem wspólnie odmawiamy Nieszpory), godzina adoracji, rozważanie Słowa Bożego. To daje mi siłę – mówi. – Przeżywam swoją więź z Jezusem jako z Oblubieńcem.

Na początku był żółw

– Dopiero będąc w Czechach zorientowałam się, że zostałam ochrzczona akurat w dzień liturgicznego wspomnienia św. Wacława – patrona Czech. Tak jakby Pan Bóg od początku przygotowywał mnie do tej misji. Również parafii w Wielkich Hamrach patronuje św. Wacław. Natomiast patronem parafii w Tanvaldzie jest św. Franciszek z Asyżu – również mi bliski, bo przecież pochodzę z kapucyńskiej – opowiada Asia.

To właśnie z nim wiąże się ciekawy rys duszpasterstwa w tym miejscu. – Zaczęliśmy na odpust ku czci św. Franciszka organizować błogosławieństwo zwierzątek. Zaczęło się skromnie. Jedna parafianka przyniosła kurczaczki, a ja miałam małego żółwika. Z czasem zaczęły pojawiać się konie, króliki, koty – mówi wrocławianka.

Misja w czeskim Tanvaldzie. Ze skrzydlatym Wikarym   Archiwum parafii w Tanvaldzie Kolejni członkowie duszpasterskiej ekipy.

W międzyczasie do jednego żółwia dołączyły kolejne. Teraz są cztery. Mają przygotowany wybieg na ogrodzie. Kiedy dzieci wracają do domu z pobliskiego przedszkola, zatrzymują się tam chętnie. To okazja dla Asi do rozmów z mamami maluchów, do nawiązania kontaktów.

W kwestii kontaktów mistrzem okazało się jednak inne stworzenie. – Kiedyś pomyślałam: co by było, gdybyśmy mieli w parafii gadającą papużkę, która nauczyłaby się jakiś zwrotów, piosenek ewangelizacyjnych? My nie możemy pójść do dzieci, bo rodzice mogą sobie tego nie życzyć, ale jeśli papuga opowie im o Jezusie, nikt nie może mieć do niej pretensji. I tak kupiliśmy papużkę amazonkę, która podobno potrafi świetnie naśladować głos. Nazwaliśmy ją Wikary – wspomina Asia.

To był strzał w dziesiątkę. Wikary jest bardzo rozmowny. Uwielbia śpiewać. Kiedy zrobiło się ciepło, klatka z ptakiem została wystawiona przed plebanię, a on… stał się głównym misjonarzem. „Ahoj, jak se máš?” – zagaduje przechodniów. Proponuje „napicie się kawki” i zapewnia: „Mám tĕ rád” (lubię cię). Kiedyś proboszcz wyszedł do zbliżających się ludzi. „Państwo do mnie?” – zapytał. „Nie… Ale czy moglibyśmy zobaczyć się z Wikarym”?

Nawet jeśli przychodzą tylko z powodu papugi, pojawia się okazja, by opowiedzieć im choćby o zajęciach dla dzieci, o rekolekcjach. – Nasze zwierzaki spowodowały, że zaczęły się jakoś otwierać ludzkie serca. Jak nikt nie chciał słuchać św. Franciszka, to on głosił kazania do ptaków. Tu ptak przemawia do ludzi. Doświadczyłam, że Pan Bóg w parafii pod wezwaniem tego świętego, posługuje się swoim stworzeniem, by głosić Ewangelię – mówi Asia.

Misja w czeskim Tanvaldzie. Ze skrzydlatym Wikarym   Archiwum parafii w Tanvaldzie Kiedy zrobiło się ciepło, klatka z ptakiem została wystawiona przed plebanię, a on… stał się głównym misjonarzem.

Możesz przyjechać

Do Tanvaldu zaglądają zaczem przyjezdni z Wrocławia – osoby, które poznały ks. Pawła na pielgrzymce, ludzie związani z Towarzystwem Pomocy św. Brata Alberta i inni. Pomagają w ewangelizacji. To cenne. – Dziewczyny ze Szkoły Maryi przyjechały do nas na przykład podczas Nocy Walpurgi, kiedy prowadzimy zawsze ewangelizację uliczną (30 kwietnia). Czesi wychodzą wtedy z domów, palą wszędzie ogniska, są jakby bardziej otwarci – opowiada Asia.

Ewangelizatorom towarzyszy wtedy zawsze o. Jan Rajlich OP. To dzięki niemu kiedyś nawrócił się obecny ksiądz pełniący funkcję wikariusza generalnego w diecezji litomierzyckiej. Przed laty o. Jan powiedział mu: „Bóg cię kocha”. Powiedział to i… uciekł, bo tamten zrobił gest, jakby chciał go uderzyć. Potem dominikanin spotkał tego człowieka w katechumenacie. Okazało się, że słowa o Bożej miłości nie dawały mu spokoju. Przyjął chrzest, potem został księdzem.

W Czechach, wbrew pozorom, nieustannie ktoś doświadcza spotkania z Bogiem. W Tanvaldzie udało się z czasem zgromadzić grupę zaangażowanych osób, które są gotowe włączyć się w organizację spotkań, rekolekcji parafialnych. – Proponujemy też rekolekcje wyjazdowe. Brak nam młodzieży, ale jest trochę rodzin. Jak dzieci dorosną, może pozostaną przy parafii? – ma nadzieję Asia.

Jeśli ktoś chciałby odwiedzić parafię w Tanvaldzie – by pomóc w ewangelizacji albo by zatrzymać się tu na rekolekcje czy wypoczynek w pięknej okolicy, kontakt znajdzie na: tanvald.farnost.cz lub poprzez Facebooka: @TANVALD.

Tekst ukazał się w "Gościu Wrocławskim" nr 21.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Autoreklama

Autoreklama

Kalendarz do archiwum

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7
3°C Czwartek
wieczór
1°C Piątek
noc
1°C Piątek
rano
2°C Piątek
dzień
wiecej »

Reklama