Na włoskiej wyspie Lampedusa, gdzie przebywa 6200 imigrantów z północnej Afryki, zabrakło we wtorek jedzenia dla 2 tysięcy z nich. Sytuacja określana jest jako dramatyczna.
Na Lampedusie rośnie napięcie wśród stałych mieszkańców, którzy coraz gwałtowniej, ustawiając barykady i manifestując, domagają się od władz rozwiązania kryzysu spowodowanego przez napływ uciekinierów. W rezultacie exodusu, głównie z Tunezji, pogarsza się sytuacja sanitarna, a do braku wody doszły w ciągu ostatniej doby trudności z żywnością. Jest jej za mało, a imigrantów - coraz więcej. Dwa tysiące imigrantów nie ma co jeść - przyznał burmistrz Bernardino De Rubeis.
Prezydent Włoch Giorgio Napolitano określił sytuację na wyspie jako "niedopuszczalną" i zaapelował do regionów kraju, by przyjęły imigrantów. Premier Silvio Berlusconi udaje się na Lampedusę w środę.
"Jeśli wyspa nie zostanie opróżniona, jeśli nie przypłyną na Lampedusę statki, będziemy mieli bombę gotową wybuchnąć w każdej chwili" - tę opinię asesora do spraw zdrowia powtarzają inni przedstawiciele lokalnych władz.
W obliczu coraz bardziej dramatycznej sytuacji za skandaliczną opozycja uznała wypowiedź znanego z niechęci do nielegalnych imigrantów ministra do spraw reform, lidera Ligi Północnej Umberto Bossiego, który w dialekcie lombardzkim odpowiedział ordynarnie na pytanie dziennikarzy o sposób rozwiązania kryzysu z uchodźcami: "Niech spadają".
"Czy to jest linia rządu? - zapytali politycy opozycji.
"Franciszek jest przytomny, ale bardziej cierpiał niż poprzedniego dnia."
Informuje międzynarodowa organizacja Open Doors, monitorująca prześladowania chrześcijan.
Informuje międzynarodowa organizacja Open Doors, monitorująca prześladowania chrześcijan.
Osoby zatrudnione za granicą otrzymały 30 dni na powrót do Ameryki na koszt rządu.