Pandemia już minęła. Zmądrzeliśmy? Nie jestem pewien.
Pandemia? A co to takiego? Powoli wszyscy chyba o niej zapominamy. Nie tylko dlatego, że czas leczy przeróżne rany. W sporej mierze pewnie też z powodu „nowego”. Tyle się dzieje, że to, co jeszcze niedawno tak nas absorbowało, dziś wydaje się mało znaczące. Charakterystyczne zresztą, że zainteresowanie pandemią w naszym kraju zniknęło nagle, z dnia na dzień, wraz z inwazją Rosji na Ukrainę. Tak, to był już schyłkowy jej okres, ale przecież głosów, że ciągle trzeba testować, szczepić, chodzić w maseczkach itd. itp. nie brakowało. Wojna za naszą wschodnia granicą nagle całe to gadanie przerwała….
Już samo to jak się pandemia w Polsce „skończyła” każe przypuszczać, że przynajmniej od pewnego czasu był to temat dęty: nie istniałby, gdyby nie bliżej nieokreślona grupa ludzi, którym na grzaniu tematu zależało. Wydaje mi się jednak, że do sprawy mimo wszystko warto wracać. Po to, by wyciągnąć z niej odpowiednią naukę.
Temat to przeobszerny i wielowątkowy. Rodzący nie tylko pytania przyziemne, np. o proporcjonalność środków podjętych do zwalczenia zarazy - ot, sens zamykania całych gałęzi gospodarki, czy o zyski różnych grup interesów - ale też fundamentalne. Konkretnie? Ano o stan naszych obywatelskich swobód, o rolę w tym wszystkim różnych światowych gremiów, które bezwstydnie sygnalizowały potrzebę sprowadzenia w takich wypadkach demokratycznie wybranych władz do roli wykonawców poleceń jakichś samozwańczych władz ogólnoświatowych… Proszę nie posądzać mnie o hołdowanie teoriom spiskowym: przecież takie głosy i takie działania naprawdę się pojawiały. Ot, kowidowy paszport: nie zaszczepisz się – musisz zostać w domu. Znamienne, że już po pandemii w Europie do głosu coraz mocniej dochodzą tendencje centralistyczne. Ważne dla nas decyzje mają być podejmowane gdzieś w Europie. Żeby ci, którzy je podejmują byli całkowicie poza zasięgiem gniewu tych, którzy będą próbowali przeciwko nim protestować… Wygodne, nie? A wszystko niby po to, żeby było lepiej i sprawniej.
Pandemia wniosła też nowe elementy do dyskusji nad szkodliwością szczepień. Np. unieważniła narrację, w której szczepionka to samo zdrowie, a efekty uboczne szczepień to wymysł przewrażliwionych rodziców. Na własnej skórze odczuliśmy, jak to jest. Że jednemu po szczepieniu może nic nie być, inny solidnie to odchoruje. Argument „moje dzieci były szczepione i nic im nie było” okazał się niewiele wart. Czy w tym kontekście odrzucony swego czasu pomysł tzw antyszczepionkowców, by przejrzeć programy szczepień dla dzieci i ograniczyć obowiązkowe do tych najbardziej potrzebnych, nie okazuje się jednak głosem rozsądku?
Bardzo ciekawym i pouczającym było też śledzenie informacji dotyczących skuteczności szczepionek. Pamiętacie państwo? Najpierw „chroni przez zakażeniem” (!?!), potem „przed zachorowaniem”, jeszcze później „przed poważnym przebiegiem choroby”, w końcu „przed śmiercią”. Powolutku, zwłaszcza że wirus ewoluował, okazywało się, że szczepienia są coraz mniej skuteczne. Zastanawiająca była też odpowiedź, jaką na ową nieskuteczność serwowano: szczepić więcej i częściej; zawsze może to jakoś pomóc. A to, że na zasadzie podobnej, jak chorej krowie pomaga okadzenie, to już mało istotne.
Ciekawym było też obserwowanie walki, jaką o pozycję na rynku toczyli producenci szczepionek. Pamiętam zwłaszcza jedną taką informację, która ukazała się niemal równocześnie z publikacją niezłych, ale też nie jakichś rewelacyjnych wyników badań skuteczności jednego z mniej popularnych preparatów. Wedle nierecenzowanych jeszcze badań, ale dla dobra publicznego ogłoszono, że jest do niczego… Zresztą, co tu dużo mówić: jedna z firm do dziś (albo do niedawna) upiera się, by mimo, iż pandemia dawno się skończyła, dalej kupować zakontraktowane szczepionki. Nie, nie jest tak, że wyprodukowali i teraz mają pełne magazyny! Przecież te szczepionki maja dość krotki okres przydatności do użycia. Widać dalej – dla dobra ludzkości oczywiście – chcą produkować nikomu już niepotrzebne i zarabiać…
Najbardziej jednak zastanawiało mnie, że tej pochwale (coraz mniej skutecznych) szczepionek towarzyszyło deprecjonowanie wartości przechorowania jako czegoś, co chroni przed poważniejszym przejściem choroby. Nawet nie o terminy ważności kowidowego paszportu chodzi. Co i rusz natrafiałem na relacje, jak to ciężko chorował ktoś, kto był już zakażony po raz drugi czy trzeci. Gdy zaś umarł ktoś zaszczepiony, traktowano to jak wyjątek od reguły. Przyznam, do dziś tego mechanizmu „lepszości” nie rozumiem. Wiem, nieuczony jestem, ale o ile wiem szczepionki generalnie działają jak „bezpieczniejsze” zakażenie, prawda? To znaczy pobudzają do walki układ odpornościowy. Jak to się stało, że „prawdziwy” wirus nie tak skutecznie pobudzał jak „wirus sztuczny”? Albo ktoś tu mijał się z prawdą, albo wykazujące takie dziwactwo statystyki wskazywały na inny problem: błędnych testów diagnostycznych. Niektórzy nie byli zakażeni, ale z jakiegoś powodu jako zakażonych ich wykazano. Jako że jestem z Rudy Śląskiej, przez dłuższy czas „czerwonej strefy” z powodu zakażeń na kopalniach, trochę się nasłuchałem o zdiagnozowanych bezobjawowych, którym nie zdążono jeszcze zrobić testu… Tu zresztą trzeba by zadać kolejne pytanie: o sens traktowania bezobjawowego jak chorego. Ale zostawmy...
Rozpisałem się o tych szczepieniach, a wniosek? Taki sam jak po grypie z czasów premier Kopacz: że warto jednak wnikliwie analizować na ile chodzi o ochronę naszego zdrowia, a na ile o zyski firm farmaceutycznych. Pokusa zarabiania na zdrowiu zdrowych jest wielka. Wystarczy zauważyć co najczęściej reklamowane jest w różnych telewizjach…
Dla mnie, jako człowieka wierzącego, ważna w tym wszystkim jest jeszcze inna sprawa. Pandemia pokazała, jak mały wobec żywiołów świata – w postaci mikroskopijnego wirusa! – okazuje się być człowiek. I jak bardzo potrzebujemy ochronnego parasola Boga. Niestety, z tej lekcji wielu, przynajmniej w naszym kręgu kulturowym, żadnej sensownej nauki nie wyciągnęło. Gorzej nawet: wydaje mi się, że obojętność a nawet niechęć wobec Boga, generalnie jeszcze bardziej wzrosły. W sumie… Nie powinienem się dziwić. Dość typowe dla „mądrych inaczej”: nie mam racji, to się uprę, że rację mam. Ale… Szkoda, prawda? Szkoda że tak wielu myśli, że są samowystarczalni i że Bóg nie jest im do niczego potrzebny. Przeczą temu wszystkie pomniki na cmentarzach, ale oni wiedza lepiej. I ciągle wydaje im się, że chodząc raz na trzy lata do Kościoła i modląc się jak mają ochotę robią Bogu jakąś wielką łaskę…
Żyjemy w czasach szczycących się używaniem rozumu. Gołym okiem widać jednak, że mnóstwo wokół fałszu różnorakich rozgrywek, ślepej, pseudoreligijnej wiary i „nowoczesnych” zabobonów. Dobrze, że jestem chrześcijaninem. Bo chrześcijaństwo ceni rozum, ceni ludzkie doświadczenie. I zachęca mnie, żeby myśleć.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Konferencja odbywała się w dniach od 13 do 15 listopada w Watykanie.
Minister obrony zatwierdził pobór do wojska 7 tys. ortodoksyjnych żydów.
Zmiany w przepisach ruchu drogowego skuteczniej zwalczą piratów.
Europoseł zauważył, że znalazł się w sytuacji "dziwacznej". Bo...