Nawet to, co trudne, co może się wydawać przypadkowe, jest darem Bożej Opatrzności, Jej planów i pomysłów.
Uroczystość nadania w zeszłą sobotę ks. Blachnickiemu (czyli Ojcu) orderu Orła Białego wywołała w niejednym z nas falę wspomnień i refleksji. Sam sięgnąłem do sporego stosu zeszytów z notatkami, relacjami, programami, konspektami z dawnych lat. Najstarszy zeszyt nosi datę 1976. Zabytek! To przecież 47 lat temu, pół wieku. Młodszym przypomnę, że nie było internetu, telefony były w istocie sprawą marginesową, kserokopiarek nie było, a maszyna do pisania i nieco kalki budziło podejrzenia nieoczekiwanych gości. Podróż ze Śląska do Krościenka trwać mogła nawet cały dzień. Bo w Krościenku na Kopiej Górce (kolejna niewiadoma) była „centrala” – magiczne słowo, które trudno zdefiniować. Tym bardziej, że niebawem doszła lokalizacja „Sławinek”. Wtajemniczeni wiedzieli, że to Lublin, a przecież w Lublinie jest KUL – który to skrót nie dla wszystkich był czytelny. – Niech tyle wystarczy. Resztę znajdziecie tak, jak my znaleźliśmy w tamtych czasach.
Mimo to trafiłem do Krościenka i na Kopią Górkę. Widok na góry z Dunajcem wspaniały. Górskie widoki to ja znałem – aktywny i turysta, i organizator wędrownych obozów. Ale co to za Górka, której widać nie było, choć szło się pod górę? I ta Centrala w istocie będąca rozbudowanym nieco góralskim domem. Wyszła miła pani, na moje mętne pytania odpowiedziała` grzecznie, z uśmiechem. Ale jeśli pytający nie bardzo wie, o co mu chodzi, to jak sensownie (tudzież wyczerpująco) odpowiedzieć. Na pytanie o księdza Blachnickiego odpowiedziała, że „Ojca nie ma”. To mi powiedziało bardzo dużo. Mianowicie, że tu nie rządzą jakieś oficjalności, ale takie bardziej familiarne odniesienia. Zaopatrzyła mnie w powielane „materiały”, poczęstowała herbatą i jakimś kołaczem. No i poszedłem porozglądać się po tym naddunajeckim świecie.
Wracałem tu nieraz. Uczyłem się tego wszystkiego, co obiegowo zwało się oazą, wraz z tym wręcz magicznym miejscem czyli Kopią Górką, jej ludźmi. No i z główną postacią czyli ks. Franciszkiem Blachnickim. Zaskoczeniem była jego decyzja, sprowokowana planami kursów formacyjnych: „No to niech ksiądz Tomasz poprowadzi ORA”. ORA to skrót „Oaza Rekolekcyjna Animatorów”. W istocie był to rodzaj kursu metodycznego, ale z nieodłącznym elementem rekolekcyjnym. Informacja splatała się z formacją. Zaskakującym było zebranie „do jednego worka” kandydatów na animatorów grup młodzieżowych, ale także dorosłych, także księży i sióstr zakonnych. W każdej grupie zaczynającego się turnusu udało się uzyskać maksymalne przemieszanie uczestników (na to też była metoda). Nikt nie mówił wtedy o synodalności, ale to było jakiejś jej wcielenie. Ojciec zastrzegł: „Godzinę odpowiedzialności każdego dnia ja sam poprowadzę”. Ten element zawierał w sobie zaznajomienie z głębią duszpasterskiego planu Ojca. I odnajdywali się w tym jakże różni uczestnicy. Zróżnicowana była obsada animatorów rekolekcyjnych grup, których było chyba pięć. Tu siostra zakonna, tu dwóch księży, tu student i jeszcze jedna pani. Jedno z nich dostało wiadomość o pogrzebie w rodzinie. Trzeba więc było wskazać nowego animatora. Zdecydowałem: wybierzcie w swoim gronie. Poszli do kaplicy, za chwilę wrócili z karteczkami. Wybór był jednomyślny. Wszystkie głosy wskazały tę samą osobę – licealistkę, dziewczynę zdecydowaną a zarazem nad wyraz pogodną. Takich to metod uczył nas Ojciec. I szanował efekty uzyskane w ten sposób.
Ale to nie były metody większej czy mniejszej przypadkowości. Bo nawet to, co może się wydawać przypadkowe, jest darem Bożej Opatrzności, Jej planów i pomysłów. Wtedy jeszcze nie znałem życiorysu Ojca – zwłaszcza tego wojenno-obozowo-więziennego. I tej niepojętej sprawy Jego wiary – darowanej mu w jednej chwili. I wyroku śmierci – oraz odkładanego jego wykonania. I tej siły wewnętrznej, którą miał w sobie, ucząc nas odwagi w czasach komunistycznego terroru. Odwagi przeplatanej swoistym humorem. Kiedyś Staszek wiózł cały bagażnik nielegalnie drukowanych materiałów formacyjnych – przestępstwo główne z czasów komuny. Zatrzymuje go milicja. „Obywatelu, co wieziecie w bagażniku?” Bez wątpienia wiedzieli. Staszek na to: „Pszczoły luzem”. Co? „Pszczoły się roiły, podjechałem, strząsnąłem do bagażnika i wiozę”. Osłuchują bagażnik, Staszek uprzejmie proponuje: „Otworzyć?” A, do jasnej…., jedźcie do diabła. „Jadę, jadę”…
Nie, nie o tworzenie rodzajowych scenek w tym chodziło. Przy Ojcu i z jego spokojnym wpływem uczyliśmy się odwagi. Nawet nie o samą odwagę chodziło. Przede wszystkim chodziło o wewnętrzny, nie udawany, ale na fundamencie wiary wsparty spokój. Tym, którzy jakoś otarli się, czy raczej zanurzyli w tym spokoju, otwierał się inny ogląd świata. I piękno świata oraz ludzi. Nawet tych, co to po innej stronie.
A jednak wróg go dopadł i śmierć zadał. Tak. To wątek powtarzający się od początku świata. Śmierć męczeńska za wiarę, za prawdę, za dobro, za bliskich, za ojczyznę, za Kościół… Śmierć, która boli – duchowo, ale i fizycznie. Boli, ale nie jest podszyta strachem.
Jest ksiądz Blachnicki? Nie, dziś Ojca w domu nie ma. Ale tak naprawdę to on jest z nami. Bo Światło i Życie splatają się w jedno…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Osoby zatrudnione za granicą otrzymały 30 dni na powrót do Ameryki na koszt rządu.
Nie zapadła jeszcze decyzja dotycząca niedzielnej modlitwy Anioł Pański.
"Prezydent Trump kieruje się głębokim poczuciem odpowiedzialności za globalną stabilność i pokój".