Opuszczając gościnne progi plantacji Bosango zastanawiam się nad tym co usłyszeliśmy. Zastanawiam się nad historią Afryki, Kongo i nad wszystkim co zapowiadał Nowak – „…ten kto bagatelizuje siły organizacyjne tubylców, jest bardzo krótkowzrocznym. Afryka czarna żyje – organizuje się i czeka… czeka na chwilę odpowiednią, tak jak czyni to myśliwy…”
AfrykaNowaka.pl Afrykańskie niebo Za wioską Kizia rozbijamy biwak na maleńkiej wyspie. Na pewno w obliczu nadciągającej burzy, nie jest to najlepsze miejsce, ale zmęczenie nie pozostawia wyboru. Wciągamy jak najdalej kajaki, zrzucamy na biały piasek zebrane po drodze drewno i szybko rozkładamy namiot. Ledwie kończymy, kiedy zjawia się samotna piroga z dwoma małomównym rybakami. Pytamy o cenę węgorzy, które mają w łodzi. Pada uczciwa cena i za kilka minut oprawione mięso piecze się już na ogniu, skwiercząc i podsycając płomień. Wieść o dwóch mundele roznosi się szybko, więc po pewnym czasie nadpływają kolejne dwie łodzie. Z pierwszej kupujemy grejfruty, pomarańcze i kokosa, natomiast druga oferuje zwierze przypominające nutrię oraz kolejnego upierdliwego policjanta. Zdecydowanie rezygnujemy z obu produktów.
AfrykaNowaka.pl Zachód słońca nad Kasai Kiedy nocleg jest już przygotowany, a brzuchy pełne, siadamy oparci o kajaki i patrzymy na kłębiące się rdzawo-szare chmury, które jak zawsze przyniosą wieczorną burzę. Burzę, które zdarzają się tylko tutaj, kiedy to ciężkie niebo zdaje się sięgać do samej ziemi, a oślepiające błyskawice przebiegają przez cały horyzont, rozświetlając dżunglę. Słyszymy jak żywioł pcha przed sobą ścianę wyjącego wiatru, która nadchodzi niczym demon, łamiąc drzewa i pędząc spienione fale.
Stoimy w świetle błyskawic w oczekiwaniu na uderzenie wiatru, czując jak adrenalina pulsuje w żyłach…
Po dwóch tygodniach, kiedy mamy za sobą już 600km wiosłowania, docieramy do osławionego Swinborn’u. Przed nami jeszcze Kongo, ale według Nowaka to właśnie Swinborn jest najtrudniejszym odcinkiem żeglugi, gdyż rzeka wpływa do wąskiego koryta i pędzi nim jak oszalała przez kilkadziesiąt kilometrów.
AfrykaNowaka.pl Kongo - żegna nas burza Faktycznie wpływamy na wąski odcinek rzeki, ale „Staruszek” z „Ryśkiem” radzą sobie nadzwyczaj dobrze, więc możemy skoncentrować się na obserwowaniu rzecznych kopalń diamentów. Mijamy dziesiątki ustawionych równolegle piróg, na których zainstalowano, podające powietrze kompresory. Dziesiątki nurków wydobywa z dna rzeki bogaty w diamenty piasek, bo bardzo szybki nurt wypłukuje z brzegów drogocenne kryształy.
Tak jak robotnicy na barkach witają nas serdecznie, tak obsługa „lądowa” daje mam wyraźnie do zrozumienia, że nasza obecność jest bardzo niemile widziana, a wręcz… niefrasobliwa. Wydobycie diamentów to setki milionów dolarów rocznie, więc jestem pewien, że dwóch tylko odrobinę zbyt ciekawskich podróżników, zaginęłoby bez śladu.
Kiedy wieczorem rozkładamy biwak, podpływa piroga z dwoma tajemniczymi mężczyznami. Jeden z dużą skórzaną torbą, drugi z kalkulatorem na szyi. Egzotyczny duet wygląda na tyle podejrzanie, że wzmagamy czujność. Ten z torbą wychodzi z łodzi i pyta czy nie chcemy kupić… diamentów! Po czym wyciąga małe zawiniątko.
Nie wierzymy własnym oczom, bo na pomiętym papierze dostrzegamy kilkanaście malutkich jasnych kamieni. Przez głowę przelatuje nam już wizja wielkiego bogactwa, jednak w porę zdrowy rozsądek sprowadza nas na ziemię. W razie prowokacji, za handel lub przemyt diamentów, grozi nam kara śmierci, a w najlepszym razie kilka lat sprawiania radości czarnym współwięźniom. Jesteśmy emocjonalnie związani ze swoimi białymi dupskami, więc uprzejmie rezygnujemy z zakupu.
AfrykaNowaka.pl Kinszasa - koniec wielkiej przygody Wydobywaniem diamentów zajmują się na ogół międzynarodowe korporacje, wspierane na miejscu przez białych awanturników, najemne wojska i rebeliantów, którzy praktycznie opanowali północno-wschodnie tereny Kongo. Poza diamentami, małe awionetki wywożą tony złota, platyny, czy bezcennego koltanu. Większość trafia do Antwerpii, a diamenty swój blask i prawdziwą wartość odnajdują w rękach żydowskich lub rosyjskich szlifierzy.
Po trzech tygodniach w końcu wpływamy do Kongo. Trudno opisać co dzieję się kiedy te dwie potężne rzeki łączą swoje wody. Kilkudziesięciometrowe wiry potrafią rzucać dużymi barkami jak papierowymi stateczkami. Przewrotnie nasze lekkie kajaki sprawują się bardzo dzielnie, nie dają się ponieść kipieli, tylko przeskakują dzielnie z jednej fali na drugą, z jednego groźnie zasysającego wiru na drugi.
Kongo wita nas kilkoma malowniczymi zakrętami, a potem serwuje dwa dni mozolnego wiosłowania pod silny wiatr i fale. „Rysio” jako, że dłuższy i cięższy, radzi sobie całkiem nieźle, jednak mniejszy „Staruszek” brnie opornie, ginąc momentami prawie zupełnie pomiędzy bałwanami.
Kilka dni przed dotarciem do Kinszasy praktycznie kończy się jedzenie i zmuszeni jesteśmy do ograniczenia diety tylko do małego śniadania, uzupełnianego kilkoma kupionymi po drodze owocami lub rybami. Wbrew pozorom zakup owoców nie jest łatwy, bo aby uzyskać owoce najpierw ktoś musi posadzić drzewa.
Niestety przeciętny Afrykańczyk koncentruje się głównie na korzyściach doraźnych, namacalnych i jest to wielki problem tego kontynentu. Wszystko tkwi w mentalności, bo ziemia tu żyzna i bogata w minerały. Czarny brat, nie sadzi drzew, bo pierwsze owoce będą dopiero za parę lat i wtedy, o zgrozo, może zjeść je ktoś inny.
W wielu afrykańskich językach nie ma czasu przyszłego i ktoś kto się bacznie przygląda Afryce widzi to na każdej ulicy, na każdym podwórku. To są bardzo pracowici ludzie, pracujący dużo ciężej niż byłby w stanie pracować jakikolwiek Biały. To wszystko jest jednak doraźne, brakuje innowacyjności, organizacji, chęci planowania i rozwoju.
To oczywiście opinia z punktu widzenia naszego „zorganizowanego” świata i być może nie są to wartości nadrzędne. Jednak nie sposób pozostać obojętnym. Można Afrykę zaakceptować z jej ułomnościami, ale można także próbować jej pomóc.
Pomóc zmieniać wszystko co niesie nieszczęście i łzy. Próbować tak zmieniać świat, by wszystkie dzieci chodziły do szkoły, by wojny nie pustoszyły ich ziemi, by w końcu zaczęli żyć przyszłością…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
W lokalach mieszkalnych obowiązek montażu czujek wejdzie w życie 1 stycznia 2030 r. Ale...
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.