Opuszczając gościnne progi plantacji Bosango zastanawiam się nad tym co usłyszeliśmy. Zastanawiam się nad historią Afryki, Kongo i nad wszystkim co zapowiadał Nowak – „…ten kto bagatelizuje siły organizacyjne tubylców, jest bardzo krótkowzrocznym. Afryka czarna żyje – organizuje się i czeka… czeka na chwilę odpowiednią, tak jak czyni to myśliwy…”
K AfrykaNowaka.pl Ciesla iedy wpływamy za mini w las, zamieramy z zachwytu. Kanał szybko przechodzi w duże rozlewisko, a szlak prowadzi pomiędzy ogromnymi drzewami, wyrastającymi wprost z wody. Ich potężne pnie płynnie przechodzą w rozłożyste korzenie, którymi mocno trzymają się grząskiego dna. Szlak bardzo kluczy i czasami ledwo dostrzegamy znikające za zakrętem pirogi. Gdybyśmy spóźnili się choćby kilka sekund, na pewno nie odnaleźlibyśmy właściwej drogi. Wiosłujemy ile sił, aby nie stracić z oczu naszych przewodników, bo las zamknął się już dokładnie nad naszymi głowami i płyniemy kompletnie dziką dżunglą. Przepływamy pod konarami potężnych drzew, przeciskamy przez kujące pnącza, staramy się zapamiętać każdy charakterystyczny punkt, choć nie mamy złudzeń, że gdyby postanowili nas zgubić, na pewno nie odnaleźlibyśmy powrotnej drogi. Rozglądamy się dokoła wypatrując zagrożeń, bo słońce zostało gdzieś wysoko nad koronami drzew, pozostawiając nas na łaskę moskitów, węży i całej niebezpiecznej przyrody.
AfrykaNowaka.pl Mała Kasia W końcu nas dostrzegają, ale ku naszemu zdziwieniu, spokojnie płyną dalej, zatrzymując się nawet przed zakrętami, aby wyraźniej wskazywać nam drogę. Płyniemy przez kilka kilometrów, chłonąc zapachy i odgłosy dżungli, kiedy nagle las znika i rozlewisko przechodzi w wąski kanał wciśnięty pomiędzy bezkresne mokradła.
Choć jesteśmy pewni, że wody te roją się od kajmanów i węży, ani na chwilę nie mamy wątpliwości, że chcemy płynąć dalej. Kiedy w końcu bagna wypuszczają nas ze swojego uścisku, wpływamy do nieznanej, wijącej wśród zieleni malutkiej rzeki. W jej zakolu dostrzegamy dużą drewnianą barkę, kilka zdezelowanych maszyn, parę budynków. Wszystko wygląda jakby czas się tu zatrzymał, jakby wszystko stanęło w pół kroku. Kiedy dopływamy do błotnistego brzegu, wita nas serdecznie cała osada. Co się okazuje, dotarliśmy do starej plantacji kauczuku, porzuconej w pośpiechu przez białych właścicieli.
AfrykaNowaka.pl Kongo Kiedy Andy, otoczony przez kilkudziesięciu osobowy tłum dzieli się informacjami o wyprawie i rozdaje dzieciakom balony, gumki do włosów i ołówki, udaje mi się „wymknąć” i spenetrować najbliższy teren.
Mijam żółty spychacz, kompletnie zardzewiałą ciężarówkę i zdezelowanego amerykańskiego pick-up’a. Wszyscy są nad rzeką, więc jest cicho i spokojnie. Idę dalej i docieram do budynków fabrycznych. Pod gołym niebem stoi wielka maszyna parowa. Wystarczy zamknąć oczy, by miejsce to ożyło.
Słyszę gwar przystani i górujący na wszystkim odgłos stękającej ciężko maszyny parowej, z której rozżarzone drewno i upalne słońce, wyciskają ostatnie poty. Widać robotników ładujących na barki, kontrastujące z ich hebanową skórą, bele sprasowanego kauczuku i białych ekonomów w korkowych kolonialnych hełmach, liczących wszystko skrupulatnie. Widać posadzone w równych rzędach drzewa kauczukowe i długie, zacienione aleje prowadzące, aż do skraju najdzikszej dżungli…
AfrykaNowaka.pl Biwak nad Kongo Z zamyślenia wyrywa mnie stary hindus – „gud morning ser”. Wyraźnie schorowany mężczyzna, z wysiłkiem cedzi każde słowo. Zapadnięta twarz i przekrwione oczy, automatycznie cofają mnie o pół kroku. Z grzeczności wypowiadam kilka słów, ale staram się oddalić jak najszybciej, bo Kongo to matecznik cholernie wielu niebezpiecznych chorób.
Kiedy wracam, Andy pochłonięty jest rozmową ze mężczyzną ściskającym w dłoni stary hebel. Z dumą pokazuje stojącą przy brzegu połataną barkę, którą remontuje samodzielnie od wielu lat. Po raz kolejny stajemy w obliczu niewyobrażalnie ciężkiej i żmudnej pracy, jaką „jednostkowo” potrafią podejmować Afrykańczycy.
Żegnamy się ze wszystkimi serdecznie i ruszamy w dół „Małej Kasai”, bo tak nazywa się rzeka, do której dotarliśmy. Przez następnie kilometry „Petit Kasai” prowadzi nas swoim leniwym, kompletnie zakręconym nurtem, by w końcu, prawie niezauważona, zniknąć w wodach potężnej siostry.
To była prawdziwa Przygoda, taka o jakiej marzy w dzieciństwie, czytając do poduszki podróżnicze książki. Mam także nadzieję, że udało nam się dopisać, naszą własną, maleńką kartkę do Afryki Kazika…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.