publikacja 20.05.2011 15:05
Opuszczając gościnne progi plantacji Bosango zastanawiam się nad tym co usłyszeliśmy. Zastanawiam się nad historią Afryki, Kongo i nad wszystkim co zapowiadał Nowak – „…ten kto bagatelizuje siły organizacyjne tubylców, jest bardzo krótkowzrocznym. Afryka czarna żyje – organizuje się i czeka… czeka na chwilę odpowiednią, tak jak czyni to myśliwy…”
K
Ciesla AfrykaNowaka.pl
Mała Kasia AfrykaNowaka.pl
Choć jesteśmy pewni, że wody te roją się od kajmanów i węży, ani na chwilę nie mamy wątpliwości, że chcemy płynąć dalej. Kiedy w końcu bagna wypuszczają nas ze swojego uścisku, wpływamy do nieznanej, wijącej wśród zieleni malutkiej rzeki. W jej zakolu dostrzegamy dużą drewnianą barkę, kilka zdezelowanych maszyn, parę budynków. Wszystko wygląda jakby czas się tu zatrzymał, jakby wszystko stanęło w pół kroku. Kiedy dopływamy do błotnistego brzegu, wita nas serdecznie cała osada. Co się okazuje, dotarliśmy do starej plantacji kauczuku, porzuconej w pośpiechu przez białych właścicieli.
Kongo AfrykaNowaka.pl
Mijam żółty spychacz, kompletnie zardzewiałą ciężarówkę i zdezelowanego amerykańskiego pick-up’a. Wszyscy są nad rzeką, więc jest cicho i spokojnie. Idę dalej i docieram do budynków fabrycznych. Pod gołym niebem stoi wielka maszyna parowa. Wystarczy zamknąć oczy, by miejsce to ożyło.
Słyszę gwar przystani i górujący na wszystkim odgłos stękającej ciężko maszyny parowej, z której rozżarzone drewno i upalne słońce, wyciskają ostatnie poty. Widać robotników ładujących na barki, kontrastujące z ich hebanową skórą, bele sprasowanego kauczuku i białych ekonomów w korkowych kolonialnych hełmach, liczących wszystko skrupulatnie. Widać posadzone w równych rzędach drzewa kauczukowe i długie, zacienione aleje prowadzące, aż do skraju najdzikszej dżungli…
Biwak nad Kongo AfrykaNowaka.pl
Kiedy wracam, Andy pochłonięty jest rozmową ze mężczyzną ściskającym w dłoni stary hebel. Z dumą pokazuje stojącą przy brzegu połataną barkę, którą remontuje samodzielnie od wielu lat. Po raz kolejny stajemy w obliczu niewyobrażalnie ciężkiej i żmudnej pracy, jaką „jednostkowo” potrafią podejmować Afrykańczycy.
Żegnamy się ze wszystkimi serdecznie i ruszamy w dół „Małej Kasai”, bo tak nazywa się rzeka, do której dotarliśmy. Przez następnie kilometry „Petit Kasai” prowadzi nas swoim leniwym, kompletnie zakręconym nurtem, by w końcu, prawie niezauważona, zniknąć w wodach potężnej siostry.
To była prawdziwa Przygoda, taka o jakiej marzy w dzieciństwie, czytając do poduszki podróżnicze książki. Mam także nadzieję, że udało nam się dopisać, naszą własną, maleńką kartkę do Afryki Kazika…