Reklama

Powinni być objęci obroną przez przełożonych

Adwokat o zatrzymaniu żołnierzy na polsko-białoruskiej granicy.

Reklama

Żołnierze, którzy oddali strzały w momencie zagrożenia na polsko-białoruskiej granicy, po takiej akcji powinni być objęci wszelką możliwą obroną przez swoich przełożonych - powiedział PAP adwokat Wiktor Dega. Żołnierze są niejako tam oddelegowani i działają w ramach uprawnień Straży Granicznej, a nie wojska - dodał.

Portal Onet napisał w środę wieczorem o żołnierzach, którym po strzałach ostrzegawczych w stronę ludzi forsujących granicę polsko-białoruską postawiono zarzuty. Według portalu, gdy migranci przekroczyli granicę, a strzały w powietrze ich nie powstrzymały, żołnierze 1 Warszawskiej Brygady Pancernej zaczęli w obronie koniecznej strzelać w ziemię. Niektóre z wystrzelonych pocisków (łącznie 43) trafiły rykoszetem w płot. "Migranci w końcu się wycofują. Kiedy sytuacja jest już opanowana, do akcji wkracza Straż Graniczna. Jej funkcjonariusze nie dziękują jednak żołnierzom za wyparcie migrantów, lecz zawiadamiają Żandarmerię Wojskową" - relacjonuje portal.

Do sprawy odniósł się adwokat Wiktor Dega z Kancelarii Dega, Koroluk i Partnerzy Adwokatów i Radców Prawnych, który przed laty bronił żołnierzy oskarżonych o zabójstwo ludności cywilnej w Nangar Khel. Dega podczas rozmowy z PAP zastrzegł, że nie zna akt sprawy a jedynie doniesienia mediów. Podkreślił, że zarówno jako prawnik, jak i obywatel uważa, że "żołnierz w sytuacji poczucia zagrożenia osobistego, ale też zagrożenia celów i zadań, do których został oddelegowany w danym momencie, czyli w tym wypadku do ochrony granicy, powinien móc użyć broni w sposób całkowicie swobodny aż do momentu ustąpienia zagrożenia". "W takiej sytuacji powinien pozostawać pod ochroną prawną" - ocenił.

"Wiem, że przepisy, które w tej chwili to regulują, nie są do końca jasne. Wiem, że jest również pewien problem proceduralny na granicy. Krótko mówiąc, żołnierze, którzy pełnią tam służbę, są niejako oddelegowani i działają w ramach uprawnień Straży Granicznej, a nie wojska. Te problemy muszą zostać rozwiązane" - powiedział.

Prawnik zwrócił uwagę, że z jednej strony żołnierz powinien móc strzelać w sytuacji zagrożenia i musi wiedzieć, że jest pod pełną ochroną prawną. "Z drugiej zaś strony w sposób oczywisty nawet takie wyjątkowe sytuacje, muszą się znaleźć w jakichś w ramach prawnych".

Dega zauważył, że z informacji prasowych można wywnioskować, że podstawą stawiania zarzutów nie było użycie przez żołnierzy broni celem oddania strzałów ostrzegawczych, "ale, powiedzmy, oddawania dalszych strzałów już po ustąpieniu całkowitej sytuacji zagrożenia", co - jak powiedział - ma być odzwierciedlone m.in. na nagraniach.

"Nie chciałbym wypowiadać się kategorycznie o tej konkretnej sytuacji. Co do zasady jestem za tym, że te przepisy i przede wszystkim ich wykładnia, bo wiemy, ile zależy od osób, które później te przepisy stosują, niezależnie od ich literalnej treści, żeby one w najdalej możliwy sposób chroniły prawnie polskiego żołnierza, który użyje broni, kiedy czuje się zagrożony" - powiedział adwokat.

Podkreślił, że w takich sytuacjach żołnierz powinien korzystać z ochrony prawnej, którą zapewnia mu jednostka. "Chyba niewiele się w tej kwestii od wielu lat zmieniło" - zaznaczył.

Dega przytoczył słynną sprawę oskarżonych o zabicie ludności cywilnej polskich żołnierzy z Nangar Khel.

"Tam była podobna sytuacja. W pierwszym momencie żołnierze zostali pozostawieni sami sobie i także wtedy ich koledzy zrzucali się na obronę" - mówił. "W tej sytuacji, jak wiemy z przekazów medialnych, było podobnie. Uważam, że tak być nie powinno. Przynajmniej w tym pierwszym momencie żołnierz, po takiej akcji, winien być objęty wszelką możliwą obroną przez swoich przełożonych" - dodał.

Jak poinformowało MON, żołnierze przebywają na wolności. Postawiono im zarzuty z art. 231 Kodeksu karnego, który za narażenie człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu przewiduje karę do trzech lat więzienia, w związku z art. 160 kk mówiącym o działaniu na szkodę interesu publicznego lub prywatnego przez funkcjonariusza publicznego, który przekracza uprawnienia lub nie dopełnia obowiązków. Ten czyn także jest zagrożony karą do trzech lat pozbawienia wolności. Prokurator zawiesił żołnierzy w czynnościach służbowych do 27 czerwca i oddał pod dozór przełożonego.

Resort obrony, odnosząc się do artykułu Onetu, zaznaczył, że dowódcy nie zabraniają żołnierzom użycia broni palnej. W maju żołnierze oddali ponad 700 strzałów ostrzegawczych. Zasady użycia broni palnej określają ustawa o środkach przymusu bezpośredniego i zasady użycia siły, tzw. rules of engagement.

Żołnierze kierowani na granicę przechodzą dodatkowe szkolenie z tych zasad w wersji uproszczonej, dostosowanej do specyfiki działań w rejonie granicy. Mogą też korzystać z wiedzy instruktorów i żołnierzy z doświadczeniem na misjach. Ponadto żołnierze kierowani do wsparcia SG odbywają szkolenia przed przyjazdem w rejon działania i po przyjeździe. Są informowani o możliwości pojawienia się w rejonie pasa granicznego osób cywilnych i instruowani, jak się zachować w takiej sytuacji. Każdorazowo żołnierzom są udzielane instruktaże dotyczące uprawnień, jakie mają w razie napotkania osób przekraczających granicę w sposób nieuregulowany.

Według ustawy o środkach przymusu bezpośredniego uprawniony może użyć broni w konieczności "odparcia bezpośredniego, bezprawnego zamachu" na "życie, zdrowie lub wolność uprawnionego lub innej osoby", "ważne obiekty, urządzenia lub obszary", a także "nienaruszalność granicy państwowej przez osobę, która wymusza przekroczenie granicy państwowej przy użyciu pojazdu, broni palnej lub innego niebezpiecznego przedmiotu".

Nangar Khel to była sprawa bezprecedensowa w historii polskiej armii. W wyniku ostrzału z broni maszynowej i moździerza wioski Nangar Khel w Afganistanie w sierpniu 2007 r. na miejscu zginęło sześć osób, dwie zmarły w szpitalu. Prokurator oskarżył o zbrodnie wojenną w sumie siedmiu żołnierzy.

W 2011 r. Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie uniewinnił wszystkich siedmiu żołnierzy, a apelacje rozpoznawała Izba Wojskowa SN. W 2012 r. SN prawomocnie uniewinnił najwyższego rangą z podsądnych kpt. Olgierda C. oraz dwóch szeregowych. Do ponownego rozpoznania wróciła natomiast wówczas sprawa czterech członków plutonu, który został wysłany przez kpt. C. pod Nangar Khel: dowódcy plutonu ppor. Łukasza Bywalca, jego zastępcy chor. Andrzeja Osieckiego, plut. Tomasza Borysiewicza oraz szer. Damiana Ligockiego (zgadzają się na podawanie swych danych).

W ponownym procesie pierwszej instancji prokuratura wojskowa żądała kary 8 lat więzienia dla Bywalca, 12 lat - dla Osieckiego, 8 lat - dla Borysiewicza i 5 lat dla Ligockiego. "Oskarżeni działali z zamiarem umyślnym; co najmniej godzili się na śmierć cywili" - mówił wtedy prokurator. WSO uznał tę sprawę nie za zbrodnię wojenną, lecz za nieprawidłowe wykonanie rozkazu i skazał za to trzech oskarżonych na kary więzienia w zawieszeniu, zaś wobec Ligockiego warunkowo umorzył postępowanie, uznając jego winę.

Apelacje złożyły i prokuratura i obrona. Oskarżyciel chciał ponownego procesu o zbrodnię wojenną, a obrona walczyła o całkowite uniewinnienie.

W lutym 2016 r. trzyosobowy skład Izby Wojskowej Sądu Najwyższego uznał wyrok I instancji za prawidłowy i utrzymał go w mocy.

Marcin Chomiuk

«« | « | 1 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Autoreklama

Autoreklama

Kalendarz do archiwum

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
3°C Poniedziałek
noc
2°C Poniedziałek
rano
3°C Poniedziałek
dzień
3°C Poniedziałek
wieczór
wiecej »

Reklama