Można kupić, ofiarować, wysłać. Liczy się jednak obecność i to nie tylko w realiach wojny.
Jedna z Ukrainek mieszkających w Charkowie powiedziała mi ostatnio, że dla niej najpiękniejszym świadectwem prawdy o Kościele było to, że biskupi, księża i siostry zostali przy ludziach. Ona sama dorastała na zaporoskich stepach, gdzie komuniści do korzeni starali się wyrugować wiarę. W spadku po dziadkach dostała wypłowiałą ikonę Matki Bożej. Babcia przechowywała ją z narażeniem życia, ale dzieci nie ochrzciła. Jej wnuczka pierwszy raz weszła do kościoła na początku wojny, po pomoc humanitarną. I została. Ujęła ją serdeczność zakonnic, które o nic nie pytały i każdemu, kto pukał do ich drzwi pomagały. W Boże Narodzenie przyjmie chrzest razem z mężem. Przygotowywała ich do sakramentu ta sama zakonnica, z której rąk otrzymali pierwszą pomoc humanitarną. Teraz dostaną o wiele więcej.
Inny kontynent i inna wojna. I te same słowa: „Przyjmowałyśmy każdego. O nic nie pytałyśmy”. Siostra Teresa Roszkowska przed 35 laty była w grupie pionierek, które zakładały salezjańską misję w Sudanie. Ten afrykański kraj przez te lata nie zaznał spokoju, a teraz, mimo wydzielenia z niego Sudanu Południowego, rozdarty jest kolejną wojną. W endemiczną nędzę wdarł się nowy ból. Przez szesnaście miesięcy salezjanki żyły z ludźmi na otoczonej przez rebelię misji. Gdy miano je ewakuować postawiły warunek: wyjedziemy tylko z naszymi ludźmi. Ci jednak, poza garstką rodzin wybrali starą biedę niż ewakuację w niepewność. Mimo tysięcy kilometrów, jakie dzielą Polskę od Sudanu, siostra Teresa wciąż tkwi na telefonie, by tym którzy zostali zorganizować żywność i opiekę wojska. Żyje życiem swych ludzi. Cieszy się, że wciąż działają panele słoneczne, dzięki czemu mogą pompować ze studni głębinowej wodę, która przy 50-stopniowym upale oznacza życie.
Dwie historie i dwie obecności, można powiedzieć wpisujące się w nauczania Franciszka o potrzebie trwania na peryferiach, bliskości i czułości. Tyle, że to jest czysta Ewangelia, jak mawia kard. Konrad Krajewski. I to będzie ta trzecia obecność. Papieski jałmużnik za kilka dni wyruszy w swoją dziewiątą podróż na Ukrainę, gdzie osobiście zawiezie kamper medyczny, który umożliwi przeprowadzanie operacji na terenach, na których nie ma już placówek medycznych. Oczywiście mógłby pojechać ktoś inny. Liczy się jednak obecność. Ludzie doświadczeni wojną szczególnie ją doceniają. Działa to też w drugą stronę. Misjonarze czy wolontariusze często mówią, że te spotkania na wojennych rubieżach dla nich są zastrzykiem energii. Spełnia się Jezusowa nauka, że w dawaniu też jest siła i radość a dobro się zwraca. Człowieczeństwo jest w cenie nie tylko w wojennych warunkach.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Według wcześniejszych doniesień w nalocie na szkołę zginęło co najmniej siedem osób.
"Władimir Putin nigdy nie zgodziłby się na misję prowadzoną wyłącznie przez UE lub nawet NATO"
W wyniku tej operacji na terenie obiektu wybuchł "ogromny pożar".
Przed sklepami Lidl protest przeciw planowanej budowie centrum dystrybucji w Gietrzwałdzie
Jutro ingres abp. Adriana Galbasa do archikatedry warszawskiej.