Studenci domagający się reform szkolnictwa wyższego starli się w czwartek z policją na ulicach stolicy Chile, Santiago. Użyto gazu łzawiącego, armatek wodnych i oddziałów konnych do przełamania płonących barykad - poinformowała agencja AP.
Setki protestujących wznosiły na ulicach barykady z płonących opon i obrzucały pojazdy policyjne kamieniami. Do rozruchów doszło mimo ostrzeżenia ministra spraw wewnętrznych Rodrigo Hinzpetera i innych przedstawicieli władz, że zaplanowane przez uczniów i studentów na czwartek marsze są nielegalne i zostaną spacyfikowane.
"Studenci nie są właścicielami tego kraju" - powiedział rzecznik rządu Andres Chadwick. "My, jako społeczeństwo, nie możemy być zakładnikami idei, że jedynym obowiązującym prawem jest prawo studentów do protestowania" - dodał.
Studenci, nauczyciele i pracownicy nauki, których wsparło ok. 100 tys. Chilijczyków, protestowali od wielu tygodni, żądając poprawy sytuacji w systemie edukacji państwowej. System ten, ustanowiony jeszcze w czasach gen. Augusto Pinocheta, pozostawia szkoły państwowe na utrzymaniu niedofinansowanych gmin.
Prezydent Sebastian Pinera zaoferował 21-punktowy pakiet reform i zaprosił centrolewicowych deputowanych do rozmów w celu zażegnania kryzysu trwającego od ponad dwóch miesięcy. Jego plan zakładał dofinansowanie sektora edukacji i częściowe przeniesienie ciężaru utrzymania szkół na rząd centralny. Deputowani odrzucili jednak zaproszenie do dialogu z prezydentem, a studenci zażądali większych reform.
Niektórzy studenci uczestniczący w strajku głodowym zapowiedzieli, że wkrótce mogą przestać przyjmować również napoje.
Po wybuchu protestów gubernator regionu Santiago, Cecilia Perez, wezwała rodziców do powstrzymania dzieci.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.