publikacja 13.09.2025 07:43
... narastające od czasów oświecenia.
Jeszcze raz zaglądam do wydanej po niemiecku książeczki „Mój prorok Mahomet.” Kolorowa, przejrzyście opracowana, łatwa w czytaniu. No, jak nasza biblijka dla dzieci. Przeczyta to dziecko z rodziny muzułmańskiej, chodzące do niemieckiej szkoły i utwierdzi się w swojej wierze. Przeczyta dziecko wychowane w niemieckiej rodzinie chrześcijańskiej albo, powiedzmy, o jakichś tam chrześcijańskich korzeniach i powie: „Nawet to ciekawe.” Potem pójdzie do szkoły średniej i tam dość szybko zetknie się z „Natanem Mędrcem” Gottholda Efraima Lessinga, dramatem, sztandarowym dziełem niemieckiego Oświecenia. Wcześniej, w średniowieczu, renesansie, też tam jakaś literatura była, w baroku wielcy śląscy poeci, choćby Angelus Silesius, ale przecież wiadomo, że tak naprawdę wszystko zaczyna się od wieku świateł…
U naszych zachodnich sąsiadów wybór lektur z zestawu polecanych jest dość dowolny, od dawna czyta się fragmenty, a jeśli już całość, to od czego są streszczenia… Zaglądam do internetu, a tam filmiki – najbardziej ambitne streszczenie „Natana Mędrca” w osiem minut, poniżej dwa mniej ambitne, bo pięciominutowe.
Jeśli przerabiany będzie najbardziej znaczący fragment lektury - będzie to zapewne przypowieść o pierścieniu. Ojciec posiada pierścień zapewniający jego posiadaczowi godne i sprawiedliwe życie, ale nie wie, komu z trzech synów go przekazać. Każe więc sporządzić pierścienie łudząco podobne do oryginału. Synowie po śmierci ojca udają się do sędziego, aby rozstrzygnął, który pierścień jest prawdziwy. Sędzia każe im żyć w sposób miły Bogu i ludziom. Po owocach ich poznacie… Trzy pierścienie to w dramacie Lessinga trzy religie monoteistyczne – judaizm, islam i chrześcijaństwo. W zasadzie równorzędne, cenne o tyle, o ile mają wpływ na etyczne postępowanie swoich wyznawców.
Może jednak niemiecki nauczyciel zechce katować uczniów całością lektury. A wtedy uczeń (niechby i w streszczeniu) pozna główne postacie dramatu. Żyda Natana, który, jak wiadomo, mędrcem jest. Zdobywcę Jerozolimy, wielkiego i sprawiedliwego sułtana Saladyna. I przedstawicieli chrześcijaństwa. Jeden to templariusz. Niezły chłopak, ale młode to jeszcze, niedowarzone, najwyraźniej musi dorosnąć. Drugi to patriarcha Jerozolimy – fanatyczny, podstępny, krótko mówiąc – bestia.
A swego czasu dziwiłam się, kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych, podczas wojny w Zatoce – spowodowanej wszak motywami ekonomicznymi – w niemieckiej telewizji Eugen Drewermann, robiąc tam za katolickiego teologa, wił się jak piskorz, tłumacząc, że religia chrześcijańska na pewno nie ma z tym nic wspólnego. Bo zdaniem znacznej części – o ile nie większości – widzów to znów krzyżowcy ruszyli do szturmu.
Zresztą po co w dalekich landach szukać. I u nas – podczas prześladowania chrześcijan w jednym z krajów północnej Afryki – pewna polityczka całkiem serio pytała, po co oni się tam pchali, tak jakby nie mieszkali na tych terenach od prawie dwóch tysięcy lat.
Czasem trzeba się w pierś uderzyć, spojrzeć w lustro krytycznie. Gorzej, gdy z jednej strony pewność siebie i swoich racji, a z drugiej kompleksy narastające już od czasów Oświecenia.
Europejskie kompleksy