Kontrasty, kontrasty i reset

Komentarzy: 6

ks. Tomasz Horak ks. Tomasz Horak

publikacja 23.01.2016 04:45

Kolęda... Mój Boże, to kumulacja kontrastów. Zamożności i biedy, pobożności i spoganienia, piękna i brzydoty, ciszy i zamętu, dobra i zła, świętości i piekła...

Raz w roku. Kolęda raz w roku. Dla mnie to było 21 dni. Po 8 – 9 godzin. Prawie 400... Czego czterysta? Mieszkań? Pokropień? Modlitw? Przede wszystkim rozmów. Gdy chodzi o mieszkania, to jest 400 biotopów, w których unoszą się wirusy, bakterie, grzyby. To jest oczywiste. Każdy biotop jest inny. Wśród mieszkań są i te wymuskane, błyszczące, nienaturalnie sterylne. Gdy sterylne, to dla odmiany pełne chemicznych zapachów, które nieraz dech zapierają. – Nie, ja ani nie obgaduję parafian, ani się nie śmieję. Po prostu piszę o faktach, z którymi ksiądz zderza się na kolędzie. Pomijam czynnik temperatury. Nauczyłem się ubierać w sposób „termoaktywny” – to znaczy tak, żeby w ciepłym nie było mi za ciepło, a w zimnym nie za zimno. Lata praktyki mam za sobą. Ale to wszystko jest tylko zewnętrznym środowiskiem pracy kolędującego księdza. A praca?

Nie wiem, czy to miał na myśli papież Franciszek, gdy mówił o „wyjściu na peryferia”. Ale wydaje mi się, że kolęda, zwana czasem „wizytą duszpasterską”, jest takim wyjściem na peryferia. Peryferia czego? Parafialnego kościoła, ołtarza, zakrystii, parafialnej kancelarii, salki katechetycznej a nawet szkolnej klasy czy szpitalnej sali. Czasem bywają to peryferia obszarów uznawanych za wręcz egzotyczne. „Ksiądz był już na Czeczenii?” – usłyszałem dwa dni temu. I choć pierwszy raz spotkałem się z tym określeniem, to zrozumiałem, o co pytali. Jechałem potem tamtędy z ministrantami, Bogu dziękować, że był mróz. I szedł tą zamarzniętą dróżką człowiek. Przygarbiony, w waciaku, niepewnie się oglądnął, z drogi ustąpił, doszedł do nas, gdy wysiedliśmy. „A już myślałem, że księdza nie znajdę”. Czekał i szukał – choć w kościele to go nie widuję. Zresztą – nikogo z Czeczenii. Pogadaliśmy. Wcale nie o ewangelii czy tygodniu ekumenicznym. Ot, o takich drobiazgach życia. Wiem, że niejeden z tych „drobiazgów” jest dla niego problemem nie lada. Może to jakieś niepisane przykazanie? „Przynajmniej raz w roku 10 minut z księdzem pogadać”...

Godzinę później dwie bliźniaczki – śliczne, wesolutkie, rezolutne blondyneczki. Z mamą i tatą, babcią i dziadkiem. Jak w niebie. Małe znają mnie z kościoła, to kokietują, to nieśmiałe. Tu bez wątpienia czuję, że jestem w Kościele – duża litera, bo wspólnotę mam na myśli. W takich chwilach przychodzi tęsknota za niespełnionym ojcostwem. Kolęda... Mój Boże, to kumulacja kontrastów. Zamożności i biedy, pobożności i spoganienia, piękna i brzydoty, ciszy i zamętu, dobra i zła, świętości i piekła. A przecież to wszystko – i sporo innych jeszcze kontrastów – jest przestrzenią (a pewnie i tworzywem) Wcielenia. Dlatego kolędy śpiewamy, te nasze a zarazem betlejemskie. Przecież tam, wtedy kontrasty doszły do apogeum. „Bóg się rodzi, moc truchleje..., wzgardzony okryty chwałą...”

Kontrasty nasilają się, gdy popatrzyć na kolędę w mieście i kolędę na wsi. Albo na kolędę pierwszą w parafii i kolędę po dwudziestu latach. Kolędę z udziałem młodego wikarego i kolędę starego proboszcza. O sobie myślę. I o tych minionych ponad dwudziestu latach. Traktują mnie jak takiego ojca, przed którym można się wygadać. Zwykle jest o czym mówić. Niektóre opowieści trudne, bardzo trudne. I cóż ja mogę na te bolączki poradzić... Zwykle samo cierpliwe wysłuchanie jest pomocą. Często bywają sprawy radosne – a radość dzielona z proboszczem staje się podwójna. Tyle, że po ośmiu godzinach mam w głowie mętlik i dość trudno „zresetować” wewnętrzny komputer po powrocie do domu. Jakoś dokończyłem tegorocznego wędrowania po peryferiach. Nawet kataru nie złapałem. Bogu dzięki!

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..

Reklama

Reklama