publikacja 20.06.2016 17:24
Przez 21 lat swojego kapłaństwa ks. Roman Kanafek, kustosz peregrynujących Znaków Miłosierdzia, nie udzielił sakramentu namaszczenia tylu chorym, ilu w ciągu minionych 9 miesięcy. Nigdy wcześniej też nie jeździł samochodem uprzywilejowanym.
Na jednym baku samochodu-kaplicy, który od 20 września 2015 roku jeździł po drogach diecezji bielsko-żywieckiej z peregrynującymi Znakami Miłosierdzia - kopią łagiewnickiego obrazu Jezusa Miłosiernego i relikwiami Apostołów Miłosierdzia - można przejechać 1000 kilometrów. Ksiądz Roman Kanafek tankował w tym czasie cztery razy… 4 tys. km - taka odległość dzieli na przykład Bielsko-Białą i Madryt, na trasie tam i z powrotem!
Cztery pory roku ze wszystkimi zjawiskami pogodowymi. Codziennie w innej parafii - w ciągu dnia wizyty u proboszczów kolejnych parafii, wszelkie ustalenia jak i którędy samochód-kaplica przyjedzie, gdzie ustawić obraz, gdzie relikwiarze; czy i gdzie będą samochód eskortować strażacy, policja czy straż miejska.
Po południu - dopilnowanie bezpiecznego włożenia do samochodu obrazu i relikwii z parafii, która żegnała Znaki i po chwili - przekazanie jej kolejnej. A o tym, co się działo po drodze, dziś już można by napisać długą powieść.
Kaplica i kierowcy
Samochód oczywiście zwracał uwagę innych użytkowników ruchu.
- Rzadko kto chciał mnie wyprzedzać, bo… kierowcy robili zdjęcia. Choć oczywiście nie powinni tego robić, prowadząc. Ale zdarzały się i takie historie. Jechałem samochodem-kaplicą i widzę, że od kilkunastu kilometrów mam za sobą "ogon". Kierowca nie chce mnie wyprzedzić… Na dodatek wjechał między kaplicę i jadące za mną siostry zakonne. Zatrzymałem się na poboczu, zjeżdża i on - opowiada ks. Romek. - Kierowca mówi mi, że dwa dni temu miał wypadek samochodowy. Po ludzku patrząc, nie miał prawa ujść z życiem. Kiedy dziś zobaczył obraz, był wstrząśnięty tym spotkaniem. Nie potrafił przestać patrzeć na Jezusa i Jemu dziękować za ocalenie.
Samochód kaplica i jego bielsko-żywiecki kierowca
Urszula Rogólska /Foto Gość
Śnieg, deszcz i wichura
- Trzy razy kuny przegryzły kable - niemal codziennie samochód stał na zewnątrz, żaden problem dla zwierzaków. Raz miałem awarię z wywietrznikiem - w jednej z parafii na Żywiecczyźnie mieszkańcy wybudowali na drodze bramę. Wjechałem i… brama zatrzymała się na samochodzie. Usterkę szybko udało się naprawić - opowiada ks. Kanafek. - Nie zliczę, ile razy zimą padł akumulator - przejazdy były krótkie, mróz duży - nie miał możliwości się podładować. Nie mówię też o zamarzających zamkach, bo to zdarzało się bardzo często.
Wiele parafii zapamięta dzień peregrynacji także ze względu na pogodę. Kierowca auto-kaplicy też je pamięta.
- Najsilniejsza wichura? W Janowicach i zaraz kolejnego dnia, w Starej Wsi. Największy mróz? Buczkowice i Szczyrk. Najsilniejsze opady śniegu? Bystra, Meszna, Szczyrk - co godzinę odśnieżałem samochód, bo był kompletnie zasypany. Burza śnieżna taka, że nie było świata widać - w Osieku. Największy deszcz? Pewel Mała. Wyzwaniem była procesja z obrazem wokół kościoła... Bardzo mocny deszcz towarzyszył nam też w Wapienicy. A pierwsza burza spotkała nas w Cieszynie-Pastwiskach. Nagle przyszła taka ulewa - obraz nie był ubrany w pokrowiec - że trzeba było wjeżdżać tyłem pod same drzwi kościoła. Największa chlapa - Andrychów, peregrynacja w parafii św. Macieja. A z kolei w Roczynach nie dość, że mocno sypał śnieg, to jeszcze wiał taki wiatr, że spadały dachówki. Dzięki temu, że nie zmieściłem auta w miejscu, które wcześniej wybraliśmy, udało się je uchronić przed nimi...
Uciekający rekolekcjonista
Bardzo silny deszcz padał także podczas pożegnania obrazu w Bulowicach, skąd samochód-kaplica jechał do Kęt-Podlesia. Ale tam to nie pogoda spowodowała szybsze bicie serca ks. Romka.
- W dniu pożegnania obrazu w Bulowicach, ojciec rekolekcjonista bardzo się śpieszył do Krakowa, na Mszę św. za ojczyznę, na której mieli być obecni rodzice prezydenta Andrzeja Dudy. Mówił kazanie, zebrał składkę i ruszył w drogę. Miał torbę bardzo podobną do mojej. Miałem tam wszystkie dokumenty i inne moje ważne rzeczy. Po Mszy wchodzę do zakrystii i... już serce bije mocniej. Nie ma mojej torby. A przecież zaraz potrzebuję… klucze do auta! I nagłe olśnienie - zawsze trzymałem je w torbie, ale parę dni wcześniej stwierdziłem, że muszę je mieć przy sobie. Włożyłem do kieszeni.