Czas na gorzki cukier
1. Zyta Ewiak pracowała w cukrowni na różnych stanowiskach. Przyjechała do Leśmierza jeszcze w czasie wojny. 2. Wiesława Klimczak przez 35 lat była główną księgową w cukrowni. 3. Irena Pływaczyk lubi oglądać stare zdjęcia. Dla wielu fotografii wspólnym mianownikiem jest cukrownia Marcin Wójcik/ GN

Czas na gorzki cukier

Brak komentarzy: 0

Marcin Wójcik; GN 20/2011 Łowicz

publikacja 10.06.2011 23:25

Leśmierz bez fabryki. Ostatecznie mieszkańcom wioski nie udało się ocalić ani orła, ani matki.

Wiesława Klimczak stawia pełną cukiernicę na stół, później ciastka i kawę. W wielkim salonie mnóstwo zdjęć na ścianach. Są dzieci, wnuki, świętej pamięci mąż. Opowiada o dniach, kiedy nie mogła zerkać przez okno sypialni, bo zbyt mocno kłuło ją w piersiach. Faktycznie, widok to straszny patrzeć, jak mordują matkę. Pocięli ją w biały dzień. Ktoś w białych rękawiczkach zlecił morderstwo. Główna księgowa poświęciła matce 35 lat swojego życia, ale i na emeryturze nieraz ratowała z opresji i podliczała buraki w komputerze.

– Serce mi się krajało, gdy patrzyłam przez okno, jak tną cukrownię i magazyny. Ale nawet, gdy nie patrzyłam, to i tak słyszałam te straszne odgłosy. Cukrownia była naszą matką, dawała pracę, dzieci pracowników wyjeżdżały na wakacje, jak ktoś nie miał pieniędzy na kształcenie, to mu pomagała. Żałujemy jej – mówi przygnębiona.

Zyta godła żałuje

Kiedy Niemcy szli do Leśmierza, kilku mieszkańców wyrwało się z domu i pobiegło do parku, by strącić z postumentu orła. Ptaszysko nie wzbiło się w niebo, ale runęło do stawu. Betonowy orzeł przeleżał wojnę na dnie, zakonserwowany mułem jak jakiś egipski władca. Jezioro stało się jego tymczasowym królestwem. Tylko mieszkańcy znali jego kryjówkę i na szczęście nikt go nie wydał. Niemiec przechodził codziennie i niczego się nie domyślił. Może gdyby zażywał kąpieli w stawie i zanurkował raz i drugi, dostrzegłby skrzydła albo dziób.

Po wojnie orzeł znowu wylądował na postumencie w parku. Otoczono go szacunkiem, każde dziecko znało jego historię. Park odwiedzały matki z wózkami, przysiadywali na ławeczkach emeryci. Ale z roku na rok coraz mniej na temat orła mówiono, nikt nie pytał, skąd pochodzi, coraz mniej ludzi siadało na ławeczkach w parku.

– Dzisiaj stoi w wielkich krzakach i zarasta – żałuje Zyta. Tak naprawdę nie o ptaszysko teraz tu chodzi. Po zamknięciu cukrowni w 2008 roku najstarsi mieszkańcy boją się, że młodzi nawet ukłucia w sercu nie poczują, słodząc kawę niemieckim cukrem. Z czasem i cukrownia pewnie zarośnie. Będą obok niej przechodzić obojętnie, tak jak obok tego orła w parku.

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 3 z 3 Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..