Ponad 3 tys. uchodźców z Czarnej Afryki rozpoczęło nowy rok na pustyni na granicy libijsko-tunezyjskiej. Skarżą się, że kraje UE, które przewodziły militarnej interwencji w Libii w imię ochrony ludności cywilnej, są bierne wobec problemu uchodźców w Tunezji.
Kiedy w lutym 2010 roku gorączka rewolucyjna ogarnęła Libię, granicę tunezyjską zaczęli masowo przekraczać uchodźcy uciekający z ogarniętego konfliktem kraju. Po rozpoczęciu operacji wojskowej pod dowództwem NATO, każdego dnia od 3 do 6 tysięcy osób szukało schronienia w Tunezji.
"Pierwsi masowo przybywali Egipcjanie. Tunezyjczycy zachowali się fantastycznie, otworzyli dla nich swoje domy. Potem pojawili się ludzie z innych krajów. W sumie szacujemy, że Tunezja przyjęła około miliona osób" - powiedział w rozmowie z PAP Hovig Etyemezian, koordynator oenzetowskiego urzędu ds. uchodźców UNHCR w Dżardżis w Tunezji.
W miarę napływu ludzi na granicy zapanował chaos. Stworzono przejściowy obóz Szusza przy szpitalu wojskowym, który miał dostarczać pomoc medyczną rannym rebeliantom, na środku pustyni, 9 km od granicy z Libią. W marcu 2010 roku przebywało tam około 22 tys. osób 50 narodowości. "To mała Afryka i chyba jedyny obóz na świecie z taką mozaiką etnograficzną" - mówi Etyemezian.
Od lutego do września 2010 r. Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji (IOM) ewakuowała z Tunezji ponad 115 tys. osób. W marcu było to średnio 4000 osób dziennie.
"Ale ludzie byli sfrustrowani, w kolejce po żywność trzeba było stać godzinami, do tego warunki na pustyni były nie do zniesienia. Upał, ograniczony dostęp do wody, napięcia etniczne, potem zaczęły się powodzie" - opowiadał w rozmowie z PAP Mohammed, lider społeczności uchodźców pochodzących z Darfuru.
W maju zeszłego roku w proteście przeciwko złym warunkom panującym w obozie oraz brakowi bezpieczeństwa, grupa migrantów otoczyła siedzibę UNHCR a następnie zablokowała drogę tranzytową pomiędzy miastem Ben Garden a przejściem granicznym z Libią w Ras Al-Dżedir. "Dla nas to droga życia, jedyne źródło utrzymania, zarabiamy na handlu towarami przywożonymi z Libii, przede wszystkim na sprowadzanej ropie oraz czarnorynkowej wymianie walut" - żalił się w rozmowie z PAP mieszkaniec Ben Garden.
Zablokowanie życiodajnej drogi rozeźliło Tunezyjczyków, którzy skrzyknęli się i otworzyli drogę siłą. Prawie cały obóz zostawili spalony i splądrowany. Dwie osoby zginęły, wielu było rannych, pomoc humanitarna została rozkradziona.
"Kiedy przyjechaliśmy rano, obóz wyglądał jak pogorzelisko, ludzie uciekli w głąb pustyni. Musieliśmy wszystko zbudować od nowa" - wspomina Etyemezian z UNHCR.
Od tamtej pory sytuacja się uspokoiła a większość migrantów została repatriowana do krajów pochodzenia, ale wciąż przebywa tam 3387 osób z 34 krajów Afryki i Bliskiego Wschodu, w większości z oficjalnie uznanym statusem uchodźcy. Nie mogą wrócić do swych krajów ze względu na trwające tam konflikty czy grożące im prześladowania.
W obozie są ludzie, którzy przeszli koszmar wojny w Sudanie, Somalii, Erytrei czy na Wybrzeżu Kości Słoniowej. "Szukali lepszego jutra w Libii. Przedostawali się tam zazwyczaj nielegalnie, byli przemycani przez libijskich handlarzy, a potem często szantażowani, więzieni, torturowani, aby w końcu znaleźć się tu, w obozie Szusza. Niestety to nie był koniec ich problemów" - mówi PAP Rebecca Horton przesłuchująca uchodźców będących w trakcie procedury aplikacyjnej.
Etyemezian wytyka Europie, że odwraca się plecami od uchodźców, każąc im mieszkać na pustyni i czekać kolejny rok, a może nawet dłużej. "Apelujemy, aby kraje europejskie otworzyły się na uchodźców. Polska dała świetny przykład przyjmując 16 chrześcijan, ale może jest miejsce dla innych" - dodał.
Spośród uchodźców przebywających obecnie w obozie najwięcej ma szanse trafić do Stanów Zjednoczonych (62 proc.), Norwegii (20,6 proc.) i Australii (5,4 proc.). Belgia, Finlandia, Dania, Holandia, Irlandia, Portugalia, Szwajcaria, Wielka Brytania wyraziły gotowość przyjęcia w sumie 14 proc. uchodźców, czyli łącznie 484 osób. Procedura jest jednak długotrwała i nie ma pewności, czy wszyscy mieszkańcy Szuszy trafią do tych krajów.
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
W lokalach mieszkalnych obowiązek montażu czujek wejdzie w życie 1 stycznia 2030 r. Ale...
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.