- Widzę osoby umierające z głodu na moich oczach i nie wiem, jak to się dzieje, że na lotnisku w Monrovii lądują samoloty z tonami broni dla żołnierzy sił rządowych a nie może tutaj dotrzeć pomoc dla tych zrozpaczonych ludzi...
W ten sposób sytuację w stolicy Liberii określił włoski misjonarz o. Mauro Armanino ze Stowarzyszenia Misji Afrykańskich w rozmowie telefonicznej z włoską agencją misyjną MISNA. Przypomniał on, że dostawy broni dla walczących stron stanowią pogwałcenie embarga ONZ, a jednak nadchodzą one w miarę regularnie. Nie napływa natomiast żadna pomoc humanitarna, której wszyscy się tu spodziewali w ślad za wkroczeniem do Monrovii afrykańskich sił pokojowych. - Jestem w tymczasowym ośrodku przyjęć Keneja w Elwa na peryferiach stolicy. Przede mną znajduje się około 3 tysięcy ludzi, którzy od dłuższego czasu nie mają żadnej pomocy, z wyjątkiem niewielkiej ilości lekarstw - opowiadał misjonarz. Wspomniał o wyraźnej różnicy w wyglądzie tych ludzi w porównaniu z sytuacją sprzed dwóch tygodni, gdy był tu poprzednio. - Widziałem leżących na ziemi starych ludzi, oczekujących już tylko własnego końca, dosłownie umierających z głodu. Również wśród dzieci występuje wielkie niedożywienie - dodał o. Armanino. Poinformował też, że agencje humanitarne nie mogą obecnie dotrzeć do portu w Monrovii, znajdującego się w rękach rebeliantów, którzy początkowo zapowiadali, że wpuszczą organizacje międzynarodowe, ale później zmienili zdanie. - Nie mogę sobie wytłumaczyć, dlaczego lotnisko nie jest dotychczas wykorzystywane do przyjmowania pomocy humanitarnej; znajduje się ono ok. 50 km od stolicy i ma z nią dobre połączenie - powiedział włoski misjonarz. Przypomniał, że po wkroczeniu do miasta sił pokojowych spodziewano się nadejścia także pomocy ze strony wspólnoty międzynarodowej. - Nie da się jednak rozwiązać w krótkim czasie sytuacji skrajnej biedy i zniszczeń, narastających przez lata - dodał. Według źródeł MISNY w stolicy trwa grabież na wielką skalę, dokonywana zarówno przez rebeliantów z ruchu Liberyjczyków Zjednoczonych na rzecz Pojednania i Demokracji (LURD), jak i żołnierzy wiernych prezydentowi Charlesowi Taylorowi. Niektórzy kupcy z Monrovii, aby uciec do sąsiedniej Gwinei, zapłacili duże pieniądze rebeliantom, wśród których są najemnicy z Gwinei i Sierra Leone, aby uratować swe sklepy w stolicy. Nic to jednak nie pomogło i tak członkowie LURD, jak i żołnierze rządowi plądrują wszystko, co jeszcze pozostało w mieście, w którym milion ludzi umiera z głodu.
"Franciszek jest przytomny, ale bardziej cierpiał niż poprzedniego dnia."
Informuje międzynarodowa organizacja Open Doors, monitorująca prześladowania chrześcijan.
Informuje międzynarodowa organizacja Open Doors, monitorująca prześladowania chrześcijan.
Osoby zatrudnione za granicą otrzymały 30 dni na powrót do Ameryki na koszt rządu.