Największa świątynia katolicka w Polsce - bazylika w Licheniu k. Konina
została poświęcona w sobotę podczas Mszy św. z udziałem Episkopatu Polski. W
uroczystości uczestniczyło kilkadziesiąt tysięcy osób z całej Polski. (foto)
Ludziom się podoba
W swojej zakonnej celi kustosz Makulski trzyma gruby plik artykułów o budowie licheńskiej bazyliki. - Tych nieprzychylnych i krytycznych - tłumaczy. Zna wszystkie zarzuty na pamięć:
- Że świątynia jest architektonicznym kiczem. - Ludziom się podoba. Gdybym zbudował coś nowoczesnego, mówiliby, że bunkier albo hangar wystawiłem Matce Bożej - odpowiada ksiądz kustosz.
- Że to wyraz megalomanii. Kustosz: - Ten kościół już jest za mały. Zmieści kilkanaście tysięcy ludzi, a mamy takie uroczystości, na które przyjeżdża po trzydzieści tysięcy.
- Że w Licheniu wszystko musi być od razu największe. - Katedry też są wielkie i nikt nie mówi, że ludzie stawiali je z pychy, tylko z miłości do Pana Boga.
- Że lepiej było wybudować z tych pieniędzy parę szpitali albo domów dla narkomanów i samotnych matek. - Ludzie dali mi pieniądze na świątynię, a nie na szpital albo dom dla narkomanów - tłumaczy niewzruszenie ksiądz Makulski.
Tu w sukurs kustoszowi przychodzi ksiądz Zbigniew Krochmal, ekonom i rzecznik prasowy licheńskiego sanktuarium. - Na szpitale i opiekę społeczną wszyscy płacimy podatki. Nie można z kogoś się śmiać, albo traktować go jak niemądrego tylko dlatego, że dał pieniądze na kościół - dopowiada.
Na starej sośnie
Kult Matki Boskiej Licheńskiej sięga początku XIX wieku - kiedy podzielona przez zaborców Polska walczyła o swoje miejsce na mapie. Rannemu w 1813 roku pod Lipskiem żołnierzowi armii napoleońskiej Tomaszowi Kłossowskiemu spod Lichenia miała ukazać się Matka Boża tuląca do piersi białego orła. Obiecała mu ocalenie. I poleciła, by po powrocie do kraju postarał się o Jej wizerunek i umieścił go w publicznym miejscu.
Z wydanej przez marianów historii sanktuarium: "Uzdrowiony żołnierz powrócił do swego domu koło Lichenia. Przez długie lata wędrował do różnych sanktuariów, aby odszukać objawiony mu wizerunek Najświętszej Maryi Panny. Znalazł go dopiero w 1836 roku w miejscowości Ligota, kiedy wracał z pielgrzymki do Częstochowy. Początkowo umieścił go w swoim domu, a później zawiesił na starej sośnie w pobliskim lesie grąblińskim".
Wizerunek był maleńki, namalowany na modrzewiowej desce o wymiarach: dwanaście na dwadzieścia cztery centymetry. Po śmierci napoleońskiego wojaka obrazem zaopiekował się Mikołaj Sikatka, dworski pasterz z Grąblina.
Więcej na następnej stronie