Pod szpitalem, gdzie umiera Terri Schiavo, scen niezwykłych - i przypominających cyrk, i wywołujących łzy wzruszenia - jest mnóstwo. Gazeta Wyborcza zamieszcza reportaż z Florydy.
Ludzie, którzy organizują demonstracje w jej obronie, to zawodowcy otrzaskani w marszach antyaborcyjnych, przeciw małżeństwom gejów, przeciw Johnowi Kerry'emu. Od lat walczą na frontach "wojny kulturowej". Dziś jeden z tych frontów przebiega wzdłuż szeregu palm przed hospicjum na Florydzie Do zaimprowizowanego parkingu dla dziennikarzy od hospicjum Woodside w miasteczku Pinellas Park idzie się wąską 102. Ulicą. Gdy wracałem na parking, do północy było ledwie kilkanaście minut. Na trawniku 100 m od zgiełku przed hospicjum klęczała kobieta. W kompletnej ciemności, kompletnie sama. 62-letnia Joan Wetcher modliła się cicho. Gdy już skończyła, nie chciała za bardzo mówić o sobie. Powtarzała tylko, że przyjechała tu z niedalekiej Tampy "dla tej dziewczynki, która umiera". To nasz obowiązek Starsza pani modląca się w ciemności na osobności to obraz niepasujący do tego, co się dzieje w Pinellas Park. Choć obrazów niezwykłych - i przypominających cyrk, i wywołujących łzy wzruszenia - jest tu mnóstwo. Grupa około 100 osób obecna przed hospicjum Woodside niemal 24 godziny na dobę (w ciągu dnia jest ich więcej - 200-300 osób), choć modli się tak jak pani Wetcher, robi to zupełnie inaczej - jak najgłośniej i najbardziej demonstracyjnie. Protestujący przeciw decyzji o odłączeniu Terri Schiavo od rurki z pokarmem i płynami rozbili swoje obozowisko na trawniku po tej stronie ulicy, gdzie mieści się hospicjum. Mają setki plakatów i transparentów. Wciąż robią nowe. Jednak nie wieszają ich na siatkach od strony hospicjum, lecz w przeciwnym kierunku, tak by znalazły się w obiektywach dziesiątek rozstawionych po drugiej stronie ulicy kamer. Ci ludzie to zawodowcy. Doskonale wiedzą, o której godzinie która telewizja nadaje relację na żywo sprzed hospicjum. Wiedzą też, pod jakim kątem się ustawić, by w tle za reporterem nadającym relację było widać ich transparenty. W razie wątpliwości dostają wskazówki przez telefon od kogoś, kto w domu siedzi przed telewizorem. Zrobią wszystko, by zwrócić na siebie uwagę. Państwo Conrelli przyjechali do Pinellas Park z dwójką synów w wieku trzech i pięciu lat. - Jesteśmy wierzący, to nasz obowiązek - mówią. - A dzieci uczą się walczyć w słusznej sprawie.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.