W związku z protestami mieszkańców Miasteczka Śląskiego i publikacjami prasowymi, dotyczącymi odwołania administratora miejscowej parafii ks. Grzegorza Dewora, biskup gliwicki Jan Wieczorek wydał oficjalny komunikat. **Przyślij nam swój komentarz pod adres wiara@wiara.pl**
- Nie mogę uciec jak złodziej. Próbowałem wyjaśnić w kurii, że bez pożegnania nie wyjadę, a żegnając się - nie wyjadę, bo mnie nie puszczą - mówił ks. Dewor "Gazecie". Kanclerz Koj powiedział z kolei, że dekret jest nieodwołalny i jeśli ks. Dewor nie zastosuje się do niego, grozi mu kara interdyktu - zakaz sprawowania posługi kapłańskiej połączony z zakazem przyjmowania sakramentów świętych. Decyzję w tej sprawie podejmie biskup po konsultacji z przedstawicielami władz diecezji. Podobna kara grozi również tym osobom, które będą przeszkadzać w dalszym funkcjonowaniu parafii. Konflikt w Miasteczku Śląskim to pierwsza taka sprawa w Kościele na Śląsku. Co roku, w jednej tylko diecezji gliwickiej bez dyskusji przenosi się około 50 księży. Niektórzy księża są oburzeni z powodu protestu. Podejrzewają, że to nie spontaniczna akcja, ale wymierzona w Kościół szykana. Komentarz: Proboszcz Tłumy ludzi spontanicznie przychodzące pod świątynię, pomodlić się po śmierci Papieża, były dowodem na przywiązanie do Kościoła. Te same tłumy, modlące się o pozostanie na miejscu parafialnego administratora, stały się symbolem antykościelnego buntu. Tłumy zjawiły się w ostatnich tygodniach przed kościołem w Miasteczku Śląskim. Z pozoru nie zdarzyło się nic wielkiego. Ot, biskup na podstawie przysługujących mu uprawnień postanowił przenieść swojego podwładnego, administratora parafii, na inne miejsce. W Kościele to normalna procedura, z którą się nie dyskutuje, a biskup miał z pewnością swoje racje. Czasami o takie przesunięcia proszą sami parafianie, którzy stracili szacunek do swojego kapłana, ale nie chcą go stracić do Kościoła. Wtedy reakcja biskupa pomaga rozładować złe emocje. Być może z czasem stanie się tak również w Miasteczku Śląskim. Na razie tych emocji jednak nie brakuje. Wzburzeni ludzie przez długie dni stali wokół kościoła. Kościół - ten pisany z dużej litery - nie potrafił sobie z tym wzburzeniem poradzić. Spokojniej przed świątynią w Miasteczku zrobiło się tylko na kilkadziesiąt godzin, gdy tłumy rozeszły się, bo ktoś im powiedział, że dekret został cofnięty. Wtedy z kolei wzburzyli się proboszczowie. Dwaj do mnie zatelefonowali. O nic nie mieli tak wielkich pretensji, jak o to, że przypisałem biskupowi uległość prośbom wiernych. Z tego co mówili wynikało, że biskup - lepiej niż saper - nigdy się nie myli, ani nie cofa. A każdy, kto posądza go o pójście za prośbami wiernych, strasznie bluźni. Wyszło na to, że bluźnię ja.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.