W tych bardzo gorących dniach Kościół rzucił na szalę wydarzeń cały swój autorytet - pisze Andrzej Wielowieyski w Rzeczpospolitej wspominając czas rodzenia się Solidarności.
Dopiero w tym kontekście słabe początkowo i izolowane próby tworzenia niezależnego ruchu związkowego (Wyszkowski, Gwiazdowie) zaczynają nabierać żywszej dynamiki, a elektryk Lech Wałęsa i operatorka suwnicy Anna Walentynowicz mogą nawiązać kontakt z absolwentem KUL Borusewiczem, Pienkowską, Kaczyńskim, "Robotnikiem" i środowiskiem KOR. Bez tych kilkunastu dogadanych i zdeterminowanych ludzi robotniczy protest, który był już czymś możliwym i wypróbowanym, nie miałby takiej siły i rozmiaru. Dopiero w tych warunkach uzgodniona inicjatywa młodych robotników Borowczaka, Felskiego, Prądzyńskiego i innych w niezwykle ryzykownych warunkach (to na ich wydziale mistrzem był Łabędzki, groźny przeciwnik, członek KC, który tego dnia nie przyszedł do pracy) - wspomaganych przez studencki Ruch Młodej Polski - poderwała skutecznie wydziały stoczni do wielkiego strajku w obronie wyrzuconej popularnej pani Ani. PAMIĘĆ O BUNCIE Po dwóch dniach strajkujący wygrali, władze ustąpiły i kilkanaście tysięcy robotników zaczęło opuszczać stocznię. I wtedy kilku ludzi z Aliną Pienkowską, Anną Walentynowicz i Markiem Mikołajczakiem zaczęło rozpaczliwie przekonywać, że nie wolno przerywać strajku, bo przecież wiele zakładów strajkowało solidarnie, nie dostało nic i są w niebezpieczeństwie. Robotnicy zaczęli wracać do Stoczni. Na drugi dzień powołano Międzyzakładowy Komitet Strajkowy i sformułowano 21 postulatów. MKS reprezentował już sto kilkadziesiąt zakładów. W ciągu dwóch dni ich liczba przekroczyła 400. Mimo szczęśliwego zbiegu różnych przyczyn, mimo roztropnego kierowania strajkiem przez Wałęsę i Borusewicza, mimo mądrego korzystania z doświadczeń Wybrzeża z roku 1970, a także Radomia i innych protestów (nie wolno dopuścić do konfrontacji ulicznych), mimo dyscypliny strajkujących i roztropnych negocjacji, wspieranych przez zespół Mazowieckiego i Geremka, ten strajk nie osiągnąłby historycznego wymiaru, gdyby nie masowe wsparcie prawie całego społeczeństwa Wybrzeża. Głos ma znowu historia. Wybrzeże nie zapomniało. Żyło wciąż pamięcią represji po buncie sprzed dziecięciu lat. Zginęło wtedy 200 - 300 osób. Wielu zabitych nie zidentyfikowano. Nie pozwalano identyfikować mogił. Aresztowano tysiące ludzi - "ścieżki zdrowia", tygodnie spędzone w zimnie na betonie, surowe śledztwa, wyrzucanie z pracy - wszystko to miało oduczyć społeczeństwo protestów i buntu. W momencie nowego konfliktu dla tysięcy ludzi Stocznia stała się symbolem, sztandarem i imperatywem, że nie wolno ustąpić, trzeba się trzymać razem do ostatka, bo inaczej nas wykończą. Mieliśmy tu charakterystyczny przykład integracji społeczeństwa (składającego się z ludności napływowej) wobec wielkiego zagrożenia. Udany, rozszerzający się strajk generalny (z dnia na dzień mógł stanąć Śląsk i cała komunikacja) był ciosem w ustrój i stanowił śmiertelne zagrożenie dla władzy, ale wcale nie oznaczał jeszcze zwycięstwa niezależnego ruchu związkowego i "samoograniczającej się rewolucji" jak od początku określano ruch "Solidarności". Rosjanie z uwagi na własną słabość bardzo chcieli uniknąć wielkiej konfrontacji, ale gdyby całe państwo zostało sparaliżowane, trudno byłoby uniknąć interwencji i krwawych ofiar.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.