Borowa Wieś: Miłosierdzie dla dojrzałych

Gazeta Wyborcza/a.

publikacja 09.09.2005 09:53

O 15-leciu Domu Pomocy Społecznej Caritas Miłosierdzie Boże w Borowej Wsi pisze Gazeta Wyborcza.

Gazeta napisała: Czy mają żal do rodziców, że oddali ich do ośrodka dla niepełnosprawnych? Ula i Roman Sanoccy: - Nie byłoby ich stać na wózek. Marzena Borucka: - Tutaj nauczyłam się zaradności. Marek Plura: - To oszukiwanie samego siebie Gdy Marek wyprowadził się od rodziców, miał 21 lat. Dom Pomocy Społecznej Caritas Miłosierdzie Boże w Borowej Wsi dopiero się rozkręcał. - Było nas kilkunastu. Znaliśmy się z obozów, tworzyliśmy prawdziwą wspólnotą. To była przygoda, mogłem robić, co chciałem. Czułem się niezależny. Ula, Roman i Marzena mieszkali w zakładach od dziecka. Przyjechali do Borowej Wsi 12 lat temu. W tutejszym ośrodku żyło wtedy około 60 osób. Marek już nie pamiętał wszystkich z imienia. Dziś Miłosierdzie jest największym domem dla niepełnosprawnych w południowej Polsce. Ma 200 mieszkańców, którzy podzieleni są na grupy rodzinkowe. Grupa Marzeny: dziesięć osób w czterech pokojach z osobną jadalnią i dwoma łazienkami. Podział obowiązków: kto kiedy sprząta i zmywa naczynia. Aneks kuchenny służy jeszcze do przekąsek. Śniadanie, obiad i kolacja przygotowywane są w centralnej kuchni i przynoszone o wyznaczonych porach. Marzena ma 27 lat, w październiku broni tytułu magistra pedagogiki w katowickiej filii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Marzy jej się praca w świetlicy środowiskowej poza ośrodkiem. - Wygodniej byłoby na miejscu, bo dojazdy są trudne. Ale nie chcę się zamykać w jednym miejscu - mówi. O przeprowadzce jednak nie myśli. Jeździ na wózku, ma zanik mięśni, boi się, że sama sobie nie poradzi. Mieszka w dwuosobowym pokoju. Na drugim łóżku śpi już trzecia współlokatorka. Przed nią była Ula, rok młodsza od Marzeny. - Roman wpadł na mnie na podjeździe i tak się poznaliśmy. Nie lubiliśmy się z początku. Na korytarzu mówiliśmy sobie "cześć" i tyle. Zaczęliśmy rozmawiać dopiero w zawodówce, do której razem chodziliśmy - opowiada Ula. Roman: - Dawałem jej figurki porcelanowe, ale to ona w końcu powiedziała: "Wóz albo przewóz". Pobrali się cztery lata temu. Roman już wtedy zajmował sam mieszkanie chronione. To pokój z kuchnią i łazienką w budynku ośrodka dla osób, które żyją na własny rachunek. Ula wprowadziła się do niego. Oboje na wózkach z niedowładem nóg. Opiekuna potrzebują tylko do wieszania firanek. Dwa razy byli sami na wczasach. Mają prawo jazdy, kota i plany: zbudować własny dom. Z osobnym wyjściem, ale na podwórko ośrodka ("Gdybyśmy mieli więcej pieniędzy"). On - introligator, ona - krawcowa, pracują jako portierzy w ośrodku ("A kto inny nas przyjmie"). Marek osiem lat temu wyprowadził się z Borowej Wsi. Skończył studia magisterskie i podyplomowe, ma żonę, dziecko, własne mieszkanie, pracuje, działa społecznie, maluje, pisze wiersze, startuje na posła. Jeździ na wózku tak jak Ula i Roman, ale tylko elektrycznym na dżojstik. Ma zanik mięśni jak Marzena, ale jest jeszcze mniej samodzielny fizycznie. - Takie ośrodki jak Miłosierdzie to dobre miejsce, ale dla ludzi, którzy dążą do samodzielności. Dla dojrzałych. - Macie żal do rodziców, że oddali Was do ośrodka? - pytam. Ula i Roman: - Nie byłoby ich stać na wózek. Marzena: - Tutaj nauczyłam się zaradności. Marek: - Rodzice oddają niepełnosprawne dziecko, bo nie mają wsparcia psychicznego, przeraża ich czarna wizja, że osoba niepełnosprawna będzie żyć w cierpieniu, wstydzą się jej, chcą się pozbyć. Może mają poczucie, że ośrodek to najlepsze miejsce dla takiego dziecka. Ale to oszukiwanie samego siebie. Markowi brakowało w Miłosierdziu poczucia, że życie to problem: z wkręceniem żarówki, z zarobieniem na chleb. Tego smaku życia. - Mniej niż połowa ludzi, którzy przewinęli się przez Borową Wieś, mieszka dziś samodzielnie. Jeszcze mniej jest aktywnych zawodowo. Ale to i tak bardzo dużo jak na środowisko niepełnosprawnych w Polsce. Kilkanaście osób założyło tu rodziny. W mieszkaniach chronionych Miłosierdzia dwa małżeństwa mają dzieci. Jedno z nich adoptowało niepełnosprawną dziewczynkę z ośrodka.

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona