Po objęciu przez Hitlera stanowiska kanclerza, niemieccy naziści błyskawicznie zdobyli pełną władzę, likwidując opozycję i niszcząc instytucje demokratyczne. 10 maja 1933 r. w wielu miastach zapłonęły stosy z książkami autorów uznanych za antyniemieckich.
Tego wieczoru mistrz nazistowskich inscenizacji, minister propagandy Joseph Goebbels był w swoim żywiole. W centrum Berlina, na placu między Uniwersytetem Humboldtów a katolickim kościołem św. Jadwigi 10 maja 1933 roku na krótko przed północą zapłonął olbrzymi stos. Ubrani w mundury hitlerowskich oddziałów szturmowych SA studenci rzucali raz po raz w ogień całe naręcza książek, skandując wyuczone na pamięć hasła.
"Przeciwko walce klasowej i materializmowi, za wspólnotę narodową i idealistyczną postawę wobec życia! Wydaję na pastwę płomieni pisma Marksa i Kautsky'ego" - deklamował jeden z uczestników tego wydarzenia. Wśród okrzyków "przeciwko dekadencji i moralnemu upadkowi", przeciwko "zdrajcom i fałszowaniu historii", przeciwko "demokratyczno-żydowskiemu dziennikarstwu", "szkalowaniu uczestników I wojny światowej" i "psuciu niemieckiego języka" na stosie lądowały kolejne dzieła blisko stu niepokornych pisarzy, wśród nich Thomasa Manna, Zygmunta Freuda, Ericha Marii Remarque'a, Alfreda Doeblina i Ericha Kaestnera.
"Epoka radykalnego żydowskiego intelektualizmu dobiegła końca" - tryumfalnie ogłosił Goebbels, zwracając się do "akademickich towarzyszy". Ten czyn - mówił Goebbels - pokazuje całemu światu: "tutaj upada duchowy fundament Republiki Listopadowej (powstałej w 1918 roku demokratycznej Republiki Weimarskiej - PAP), lecz z tych ruin zwycięsko odrodzi się feniks nowego ducha". "Płomienie strawią stary świat, nowy (świat) narodzi się z płomieni naszych serc" - perorował doktor germanistyki i szef propagandy III Rzeszy. Do północy płomienie strawiły 25 tys. woluminów.
Erich Kaestner, autor książki dla młodzieży "Emil i detektywi", który przypadkowo znalazł się w kilkudziesięciotysięcznym tłumie obserwującym palenie książek, napisał po latach o "odrażającym spektaklu". Nad tłumem kołysała się zatknięta na długiej żerdzi głowa urwana z pomnika żydowskiego seksuologa Magnusa Hirschfelda. Pisarz przeżył chwilę grozy, gdy jedna z uczestniczek demonstracji rozpoznała go. "To Kaestner" - zawołała, lecz SA-mani zajęci byli podtrzymywaniem ognia.
Berlińskie autodafe nie było bynajmniej spontanicznym wybuchem nienawiści do autorów uznawanych przez narodowych socjalistów za zdrajców i przeciwników narodowych wielkich Niemiec, lecz ukoronowaniem zaplanowanej od dawna akcji "przeciwko antyniemieckiemu duchowi".
Wyższe uczelnie okazały się szczególnie podatne na brunatną ideologię. Już w latach 20. Narodowosocjalistyczny Niemiecki Związek Studentów (NSDStB) pod kierownictwem Baldura von Schiracha, mianowanego po 1933 roku przez Hitlera "młodzieżowym fuehrerem", domagał się wprowadzenia numerus clausus dla żydowskich studentów, drastycznego ograniczenia liczebności Żydów wśród pracowników akademickich oraz utworzenia katedr nauki o rasach.
"Nic tak bardzo nie przekonuje mnie o prawdziwości naszej ideologii, jak sukcesy narodowych socjalistów na uczelniach" - pisał w 1930 roku Hitler.
Działacze organizacji studenckiej Deutsche Studentenschaft oraz NSDStB rozpoczęli na początku kwietnia 1933 roku sporządzanie list lewicowych i liberalnych autorów w celu usunięcia ich publikacji z uczelnianych bibliotek i programów.
Nazistowscy studenci 12 kwietnia opublikowali dwanaście tez programowych, zapowiadając oczyszczenie niemieckiego języka z "żydowskich naleciałości". "Naszym najniebezpieczniejszym przeciwnikiem jest Żyd oraz ten, kto mu się podporządkowuje" - głosiła jedna z tez.
Na początku maja studenci przeszukiwali biblioteki i księgarnie konfiskując publikacje uznane przez nich za antyniemieckie. 10 maja wyznaczono na punkt kulminacyjny akcji. Władze organizacji studenckich nakazały lokalnym stowarzyszeniom organizację uczelnianych wieców, a po zapadnięciu zmroku pochód z pochodniami i spalenie nieprawomyślnych książek. Transmisja radiowa z miejsca akcji zapewniła odpowiedni rozgłos.
Berlin był tego dnia tylko jednym z ponad 20 miast, w których płonęły stosy z książkami. Do podobnych spektakli doszło w Monachium, Dreźnie, Getyndze, Bonn, Frankfurcie nad Menem i Królewcu.
W kręgach niemieckiego mieszczaństwa poparcie dla działań, które intrepretowano jako "oczyszczanie niemieckiego ducha, było relatywnie silne" - ocenia historyk Norbert Frei.
O wyczynach nazistów przypomina w Berlinie skromny pomnik, znajdujący się w miejscu, gdzie 80 lat temu płonął stos z książkami. Pod powierzchnią placu znajduje się przykryte grubym szkłem podziemne pomieszczenie z regałami bez książek. Na zamontowanej obok metalowej tabliczce wyryto proroczy cytat z poety Heinricha Heinego z 1820 roku - "To tylko preludium - tam, gdzie pali się książki, w końcu pali się też ludzi".
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.