Prosimy o publiczne określenie rzetelnych kryteriów moralnych, psychologicznych i historycznych, w świetle których będzie można wiarygodnie ocenić czyn człowieka - czytamy w stanowisku Ruchu Światło-Życie na temat lustracji.
Czyż nie jest paradoksem, że niekwestionowanym źródłem, w świetle którego ocenia się dziś danego człowieka jako tajnego współpracownika lub agenta, stają się przede wszystkim… zapiski pracowników Służb Bezpieczeństwa – zarówno szeregowych, jak i oficerów. Czy to nie paradoks, że to właśnie oni stają się dzisiaj najbardziej „wiarygodnymi” osobami w naszym kraju, zarówno w odniesieniu do przeszłości (ślady ich pracy pozostały w archiwach) jak i w aktualnych procesach lustracyjnych? Z jednej strony – ocena poczynań SB jest negatywna, ale z drugiej – miarę największej wiarygodności stosuje się do pozostałych w archiwach śladów ich działalności. W rezultacie za mniej wiarygodne uważa się to, co dany człowiek sam mówi na swój temat lub co mówią jego bliscy. Natomiast za „wiarygodnego” traktuje się funkcjonariusza SB, który przed laty zaklasyfikował tę osobę jako „TW” lub teraz świadczy na jej korzyść czy niekorzyść. Takie traktowanie problemu lustracji prowadzi do relatywizmu moralnego, gdyż przestaje się uznawać prawdę za wartość obiektywną, a zaczyna uważać za zależną od sytuacji i „świadectwa” pracownika SB. Kolejnym paradoksem wydaje się gwarantowana prawem ochrona dobrego imienia przestępców, a brak takiej ochrony w stosunku do tych osób, których nazwiska z różnych powodów znalazły się w zasobach archiwalnych IPN (także z powodu ich faktycznej, a nie tylko zinterpretowanej działalności agenturalnej). Ustawa IPN z 1998 r. pozwala osobom, które uzyskały status pokrzywdzonego, na ujawnianie nazwisk agentów, którzy na nich donosili. Posługując się argumentem „prawdy historycznej” czy też „oczyszczania pamięci”, media same poszukują znanych postaci, które można oskarżyć o agenturalność, bazując na danych z ich teczek pozostawionych przez SB. W rezultacie prawa do dobrego imienia mogą być pewni jedynie oskarżeni o różne przestępstwa, których postępowanie sądowe jest w toku, byli pracownicy SB lub urodzeni po roku 1980. Zarówno polityka Kościoła, jak i sposób działania opozycji – czyli tych grup, które były prześladowane i inwigilowane w czasach PRL – były w dużej mierze nastawione na dialog z ówczesnymi władzami. Kierowano się nadzieją, że może uda się coś zyskać, wynegocjować czy dla Kościoła, czy też dla powstającej „Solidarności”. To przypomnienie jest ważne, gdyż trudno jest ustalić precyzyjną granicę, gdzie kończy się polityka dialogu, a zaczyna czyjaś agenturalność. Wydawanie osądów wymaga dużej rozwagi i oceny nie tylko samych treści zawartych w aktach służb bezpieczeństwa, ale też i świadomości danego człowieka. Są ludzie, których akta nie istnieją – zostały zniszczone lub ukryte, albo nigdy nie byli przedmiotem zainteresowania Służb Bezpieczeństwa. Ale są i tacy, którzy byli przez system inwigilowani i pokrzywdzeni. Jak twierdzą specjaliści – jednoznacznych spraw w teczkach Służb Bezpieczeństwa nie jest wiele. Szczególnie dotyczy to duchownych, gdy nie ma formalnego zobowiązania współpracy. Pozostaje zatem interpretacja. Od tego, jakie są kategorie interpretowania pozostawionych przez Służby Bezpieczeństwa akt, zależy – jak widać w ostatnim czasie – wiele.
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
W lokalach mieszkalnych obowiązek montażu czujek wejdzie w życie 1 stycznia 2030 r. Ale...
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.