Słynny brytyjski pisarz Frederick Forsyth zastanawia się na łamach Dziennika, czy Polska może zostać zaatakowana przez islamskich terrorystów. Jeśli już miałoby się tak stać, to - zdaniem Forsytha - najlepszą okazją dla terrorystów będzie EURO 2012.
Czy Polska jest zagrożona atakiem terrorystycznym? - zastanawia się Frederick Forsyth. - Nie sądzę, aby Al-Kaida miała uczynić dla was wyjątek. Polska jest zaangażowana w operacje wojskowe w Iraku i Afganistanie, słyszałem o pojawiających się w związku z tym groźbach. Jednak, moim zdaniem, wybór miejsca zamachu przez terrorystów wcale nie zależy od stopnia zaangażowania danego kraju w te wojny. W końcu w siłach koalicyjnych w Iraku uczestniczyło ponad trzydzieści państw, a do zamachów doszło jedynie w kilku. Bo schemat działania terrorystów jest zupełnie inny - spójrzmy na przykład Hiszpanii czy Wielkiej Brytanii: zarówno w Madrycie, jak i w Londynie za zamachy odpowiadają "rodzimi" muzułmanie. Bo wybór miejsca ataku w dużym stopniu determinuje lokalne zaplecze. Można powiedzieć, że Polska jest w o tyle lepszej sytuacji, że mniejszość muzułmańska jest w niej naprawdę nieliczna. W Wielkiej Brytanii mieszka około dwóch milionów wyznawców islamu, co jest spadkiem po dawnym imperium. Polska to kraj w przeważającej mierze katolicki, bez postkolonialnych bolączek. W praktyce oznacza to mniej więcej tyle, że nie macie żadnego obowiązku wpuszczania do siebie tysięcy osób z Bliskiego Wschodu czy Azji. Tymczasem w naszym przypadku ci ludzie mogą do nas wjechać w ramach prawa do łączenia rodzin. I to jest, moim zdaniem, fundamentalna różnica. Mogę nawet zaryzykować twierdzenie, że jeśli wasz rząd zastosuje świadomą politykę ograniczonego przyjmowania osób z państw islamskich, zapobiegnie to wyhodowaniu rodzimych ekstremistów. To dość oczywisty mechanizm - gdy w waszym kraju będzie niewielu muzułmanów, to każdy potencjalny islamski terrorysta, który spróbuje się do was dostać, zostanie łatwo dostrzeżony. W Europie islamscy radykałowie zyskują istotną przewagę tylko wówczas, jeśli mają możliwość wtopienia się w szerszą społeczność. Lider chińskich komunistów Mao Zedong mawiał, że rewolucjonista powinien poruszać się w masach ludowych jak ryba w wodzie. Podobnie terroryści - by skutecznie działać, potrzebują bardzo wielu podobnych do nich ryb. I tak się stało w Wielkiej Brytanii w 2005 roku - dwaj spośród uczestników zamachów z 7 lipca już wcześniej byli na liście osób powiązanych z islamskimi ekstremistami, jednak policja nie miała już środków, by objąć ich obserwacją. W przypadku Polski takim słabym punktem mogą okazać się emigranci z Czeczenii. Gdyby pojawili się u was Somalijczycy, chociażby ze względu na wygląd łatwo byłoby ich zauważyć i obserwować. Tymczasem Czeczeni to grupa, która już od jakiegoś czasu zamieszkuje w Polsce, a niektórzy z nich - choć zapewne zdecydowana mniejszość - to religijni fanatycy. Gdyby to właśnie czeczeński fanatyk miał dokonać zamachu w Polsce, zakładam, że najpierw dołączyłby do swoich rodaków mieszkających w waszym kraju, zgodnie z zasadą "pływania w przyjaznym morzu", korzystałby z ludzi znających wasz język albo sam by się go nauczył. Nie można też wykluczyć, że niebezpieczeństwo czai się gdzie indziej, choć równie blisko - choćby za waszą zachodnią granicą. Przecież w Niemczech mieszka ponad półtora miliona Turków, wielu z nich ma unijne paszporty, zaś wyglądem nie różnią się od Europejczyków z Południa. Z Niemcami macie praktycznie otwartą granicę, a lada dzień Polska wejdzie do strefy Schengen. Wtedy autokar z potencjalnym zamachowcami z drugiego krańca Europy będzie mógł wjechać do waszego kraju bez jakiejkolwiek kontroli granicznej. Dlatego, mimo że granice znikną, polskie służby bezpieczeństwa wcale nie będą miały mniej roboty i będą musiały bardzo uważnie przyglądać się wszelkim przybyszom. A to wiąże się z koniecznością posiadania swoich ludzi m.in. w pociągach i samolotach, prześwietlaniem bagaży i wieloma innymi środkami ostrożności, które, rzecz jasna, są bardzo kłopotliwe dla podróżnych. Ale innego wyjścia nie ma.
Łączna liczba poległych po stronie rosyjskiej wynosi od 159,5 do 223,5 tys. żołnierzy?
Potrzebne są zmiany w prawie, aby wyeliminować problem rozjeżdżania pól.
Priorytetem akcji deportacyjnej są osoby skazane za przestępstwa.