Władze Demokratycznej Republiki Konga oskarżyły w niedzielę Rwandę o uprowadzenie na wspólnej granicy i przetrzymywanie żołnierza kongijskiej armii. Kinszasa uznaje incydent za "prowokację".
Rzecznik kongijskiej armii Olivier Hamuli powiedział, że sierżant Munanga Kafakana został zatrzymany w niedzielę, gdy zamierzał odwiedzić rodzinę w położonym na wschodzie mieście Goma. Przedstawiciele rwandyjskich władz mówią, że Kafakana wkroczył na terytorium Rwandy. Kongo temu zaprzecza.
"Nie przekroczył granicy, lecz znajdował się w strefie neutralnej, gdy rwandyjscy żołnierze go porwali - powiedział Hamuli. - Staramy się załagodzić napięcia na granicy, ponieważ mieszkańcy, którzy powiadomili nas o zatrzymaniu, chcą szukać żołnierza po drugiej stronie granicy".
Anonimowy przedstawiciel rwandyjskiej straży granicznej tłumaczył, że Kafakana przedostał się na terytorium Rwandy około godziny 13 bez stosownych dokumentów. Dodał, że miał ze sobą broń.
Sytuacja na granicy wschodzie Konga i Rwandy od lat jest napięta. Zdaniem władz DRK i ONZ kongijscy Tutsi, od 1996 roku zbrojnie buntujący się na wschodzie kraju, byli w swoich działaniach wspierani przez rządy Rwandy i Ugandy. Wschodnie prowincje Konga mają dla kraju strategiczne znaczenie z uwagi na ich wielkie bogactwa mineralne. Tutsi domagają się od Kinszasy, by środki z eksploatacji tych złóż trafiały również do nich.
W sierpniu pociski wystrzelone z okolic Gomy wybuchły na przedmieściach rwandyjskiego miasta Gisenyi, rząd z Kigali oskarżył Kongo o prowokowanie wojny i postraszył, że jeśli będzie trzeba, nie zawaha się znów posłać wojska za zachodnią granicę. ONZ twierdzi, że to partyzanci ostrzeliwują Rwandę, by dać jej pretekst do rozpoczęcia nowej inwazji na Kongo.
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.