Pieniądze z datków zbieranych przez chrześcijańskie parafie stały się jednym z najważniejszych źródeł finansowania rebeliantów podkładających bomby na zachodnim brzegu Tygrysu - twierdzi New York Times. Problem relacjonuje Gazeta Wyborcza.
Ciało chaldejskiego arcybiskupa Paulosa Faradży Raho przykryte cienką warstwą ziemi znaleziono w połowie marca na przedmieściach Mosulu. Dwa tygodnie wcześniej 65-letni hierarcha został porwany, kiedy wracał do domu po odprawieniu drogi krzyżowej w swoim kościele. Prawdopodobnie nie został zamordowany, zmarł na cukrzycę, zanim porywacze wynegocjowali okup. Podobno żądali miliona dolarów, ale sam Raho, któremu krótko przed śmiercią udało się zadzwonić do swoich księży, zabronił im płacić, mówiąc, że nie chce, by pieniądze trafiły w ręce terrorystów. Jednak przez ostatnie trzy lata to właśnie on co tydzień przekazywał rebeliantom kopertę wypchaną pieniędzmi pochodzącymi z niedzielnych zbiórek w kościele, indywidualnych wpłat parafian, a nawet dotacji zagranicznych darczyńców hojnie wspierających irackich chrześcijan. - A co niby miał zrobić? Ci zbóje grozili nie tylko, że zabiją jego, ale też jego parafian. Musiał jakoś ich chronić - opowiedział "New York Timesowi" kuzyn biskupa Gazi Raho. Według dziennika w latach 2005-07 pieniądze z datków zbieranych przez chrześcijańskie parafie stały się jednym z najważniejszych źródeł finansowania rebeliantów podkładających bomby na zachodnim brzegu Tygrysu. - To jasne, że ludzie się wstydzą, zaprzeczają - tłumaczy chrześcijański parlamentarzysta z Bagdadu Yonadam Kanna. - W końcu nie ma się czym chwalić. Za te pieniądze ci bandyci kupowali bomby, od których ginęli niewinni ludzie. Ale prawda jest brutalna - płacili wszyscy iraccy chrześcijanie. Według Kanny arcybiskup Raho zbierał pieniądze dla rebeliantów od wszystkich chrześcijan ze wschodniego Mosulu: - Oni dobrze wiedzieli, kogo wybrać. Raho całe życie mieszkał w Mosulu, był znany, ludzie mu ufali. Świetnie nadawał się na pośrednika. Rebelianci wymuszali haracz, powołując się na tradycję sięgającą początków islamu, zgodnie z którą na podbitych przez muzułmanów terenach chrześcijanie i żydzi płacili specjalny podatek - dżizję (pogłówne). Iraccy terroryści kazali sobie płacić nawet kilkaset dolarów miesięcznie od każdego męskiego członka chrześcijańskiej rodziny. Popularnym sposobem wymuszania pogłównego były też porwania księży - okup wynosił średnio 150 tys. dol. Jeden z księży opowiada dziennikarzom "New York Timesa", że nadal płaci, a nazwiska nie ujawni, bo boi się zemsty rebeliantów: - W ciągu ostatnich trzech lat zapłaciłem 10 mln dinarów [ok. 8 tys. dol.]. Za wszystkim stał Abu Hurajsa. To właśnie ogłoszona zimą wiadomość o zabiciu przez Amerykanów Abu Hurajsy uważanego za jednego z czołowych ludzi irackiej al Kaidy sprawiła, że kościelni hierarchowie odetchnęli z ulgą. Dlatego w styczniu arcybiskup Raho wystąpił w miejscowej telewizji, mówiąc, że już nigdy nic nie zapłaci. Miesiąc później został porwany. Szacuje się, że od czasu obalenia Saddama Husajna wiosną 2003 r. z Iraku uciekło pół miliona chrześcijan. Co najmniej kilkuset zginęło, w tym kilku księży. W kraju zostało jeszcze ok. 700 tys. chrześcijan.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.