Żeby zostać Maltańczykiem "wystarczy" zapłacić 650 tys. euro.
Parlament Malty przyjął w ubiegłym tygodniu prawo, w myśl którego osoby spoza Unii Europejskiej będą mogły zostać obywatelami wyspiarskiego państwa, jeśli zapłacą za Tob 650 tys. euro. Według rządu socjaldemokratycznej Partii Pracy budżet państwa może w ten sposób zarobić w krótkim czasie 30 mln euro, co w dobie kryzysu nie jest bez znaczenia. Chce w ten sposób także przyciągnąć bogatych i potencjalnie przedsiębiorczych obcokrajowców, którzy zamieszkaliby na stałe w kraju.
Dlaczego miałoby komuś zależeć na obywatelstwie Malty? Przede wszystkim ze względu na to, że oznaczałoby to jednocześnie obywatelstwo UE. To z kolei pociąga za sobą m.in. możliwość swobodnego poruszania się po terytorium Wspólnoty, mieszkania na jej terytorium oraz pomoc ze strony unijnych placówek dyplomatycznych w krajach, w których własna ojczyzna nie ma swojego przedstawicielstwa.
Nowe prawo nie podoba się opozycyjnej Partii Nacjonalistycznej, która twierdzi, że w ten sposób Malta stanie się szybko rajem podatkowym. Państwo, oprócz zastrzyku finansowego, miałoby nie otrzymać z tego tytułu żadnych dodatkowych korzyści. Rozwiązanie nie podoba się także niektórym politykom europejskim. – Paszportów do strefy Schengen nie można sprzedawać na bazarze – twierdzi niemiecki eurodeputowany Manfred Weber z Unii Chrześcijańsko-Społecznej (CSU). Politycy chadeckiej Europejskiej Partii Ludowej zastanawiają się nad zaproponowaniem rozwiązania, które zakazałoby tego typu praktyk.
Malta to najmniejsze państwo Unii Europejskiej. Mieszka w nim ok. 450 tys. osób.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.