Parę dni temu prasa podała kolejną informację o tym, jak próbuje się w Polsce walczyć z piratami drogowymi. Policja wpadła na pomysł, aby zaostrzyć kary dla łamiących przepisy drogowe. Za przekroczenie prędkości o ponad dwa razy, przewidziano odbieranie prawa jazdy. I to niezależnie od tego, czy ktoś jedzie z prędkością 180 kilometrów na godzinę (zamiast 90) czy 40 (zamiast 20).
Pomysł w zasadzie słuszny. Łamiący przepisy ruchu drogowego rzeczywiście narażają innych na spore niebezpieczeństwo. Jest jednak w tej sprawie coś niepokojącego. Nie chodzi o to, że znacznie bardziej niebezpieczne niż jeżdżenie po osiedlowej drodze z zawrotną prędkością 40 km/h prowadzenie samochodu przez pijanych kierowców ciągle jest traktowane bardzo łagodnie. Problem w tym, że ograniczenia prędkości są często traktowane przez służby drogowe jako rodzaj kary dla kierowców. Ktoś jechał przez wieś 90 km/h i spowodował wypadek? My wam pokażemy! Będzie ograniczenie do 30! Nie zważa się przy tym na to, że szykanuje się w ten sposób wszystkich, którzy zawsze zwalniali do ostrożnych, przepisowych 50 km/h. Podobne przykłady niezrozumiałego utrudniania życia kierowcom można mnożyć. Ustawiony zimą z powodu możliwości zalodzenia drogi znak, ograniczający prędkość na wiadukcie do 70 km/h, latem nie znika. Usuwa się tylko ten informujący o powodzie ograniczenia. Teren zabudowany to nie miejsce, gdzie stoją domy, a ludzie w każdej chwili mogą wejść na ulicę. To także opłotki, na których pies z kulawą nogą nie przechodzi na drugą stronę jezdni, bo by wszedł w jakieś krzaki. Ale przepis to przepis. Dlaczego piszę o tym w komentarzu na stronie poświęconej sprawom wiary? Ostatnimi czasy coraz częściej mówi się o łamaniu przepisów ruchu drogowego jako o grzechu. I słusznie. Stwarzanie niebezpieczeństwa na drodze jest grzechem przeciw piątemu przykazaniu. Podobnie, choć w mniejszym stopniu, nieliczenie się z innymi użytkownikami jezdni (choćby przez zaparkowanie w ten sposób, że uniemożliwia się poruszanie innym). Gdy jednak stawiający znaki nic nie robią sobie ze zdrowego rozsądku, a wręcz prowokują łamanie zasad, przepisy przestają wyznaczać, co jest rzeczywiście niebezpiecznym zachowaniem na drodze. W ocenie wielu stają się tylko narzędziem utrudniania życia. Tłumaczenie, że chodzi o bezpieczeństwo na nic się wtedy nie zda. Problem nie dotyczy tylko ruchu drogowego. Podobnie jest też np. z podatkami czy zasadami dotyczącymi działalności gospodarczej. Prawo państwowe nie jest automatycznie wyznacznikiem moralności. Jeśli tworzący różne zasady nie będą się kierowali sprawiedliwością i roztropnością, rozdźwięk między prawem a moralnością będzie coraz większy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W swojej katechezie papież skoncentrował się na scenie pojmania Jezusa.
2,1 mld. ludzi wciąż nie ma dostępu do bezpiecznej wody pitnej.
Sytuację nauczycieli religii pogarsza fakt, że MEN dał im za mało czasu na przekwalifikowanie się.