Czy jesteśmy świadkami ostatniego skandalu religijnego w reklamie?
Postępowcy
Świadome obrażanie uczuć religijnych ma w Polsce jeszcze jeden wymiar, jest wyraźnym kokietowaniem niemałej przecież, antyklerykalnej części społeczeństwa. Walczy się tym samym o jedną grupę docelową, kosztem drugiej. Kpiną z rodzimej „dewocji” była na przykład telewizyjna reklama w której ksiądz całuje młodą dziewczynę. W dalszej części spotu okazywało się, że dziewczyna jest ofiarą wypadku, a ksiądz ratuje jej życie, robiąc sztuczne oddychanie.
W bardzo silnie spolaryzowanej polskiej rzeczywistości coś, co jednych obraża, może budzić rozbawienie czy wręcz zachwyt innych odbiorców. Profity z tego zjawiska od lat czerpie Jerzy Urban oraz wydawcy „Faktów i Mitów”. Nie można wykluczyć, że i ten motyw przyświecał pomysłodawcom prowokacyjnej okładki zerowego numeru „Machiny”. Czy można sobie wyobrazić bardziej jednoznaczny sygnał, czego będzie się można spodziewać po zawartości kolejnych numerów? I znów, nie sposób uwierzyć w zdumienie Piotra Metza, redaktora naczelnego nowego pisma, z powodu „niezrozumienia” przez nas intencji wydawców. Są one aż nazbyt czytelne. Wyraźnie wpisują nowe pismo w toczącą się dziś w Polsce swoistą wojnę kulturową. Po stronie postępu oczywiście.
Kto mieczem wojuje...
Religijne prowokacje zawsze mogły w Polsce liczyć na gwałtowną reakcję, bo akurat to jest nasz czuły punkt. Najpoważniejsze działa wytoczono w sprawie plakatu „Skandalista Larry Flynt”. Obywatelska skarga na jego dystrybutorów przegrała w dwóch instancjach. Ale ciekawsze od wyroku było jego uzasadnienie. Sąd Apelacyjny w Krakowie doszedł do wniosku, iż „żaden plakat nie jest w stanie naruszać swobody sumienia”. Dla wszystkich jasne stało się wówczas, że w sprawie obrazy uczuć religijnych raczej nie ma co w Polsce liczyć na wymiar sprawiedliwości.
I pewnie dobrze, bo reklamowi obrazoburcy tak na prawdę nic do religii - a tym bardziej do ludzi wierzących - nie mają. Nie są fanatycznymi antyklerykałami, nie kręci ich nawet sam skandal jako taki. Chodzi im wyłącznie o kasę. Cofną się tylko wtedy, gdy obrana strategia osiągnięcia zakładanego zysku (promocja przez prowokację) okaże się błędna.
Wiele wskazuje na to, że stanie się to właśnie teraz, w przypadku kampanii nowej „Machiny”. Nie na skutek procesów sądowych czy listów intelektualistów, ale spektakularnego bojkotu – tak pisma, jak i towarów ogłaszających się tam firm. Jeśli ten sprawdzony już w innych krajach sposób zafunkcjonuje i w Polsce, profanacje symboli religijnych na dobre znikną z reklamy. Staną się zbyt kosztowne.
«« |
« |
1
|
2
|
3
|
» | »»