Każecie kobietom rodzić, a kto im później pomoże?!! - denerwują się feministki
podczas telewizyjnych dyskusji. Okazuje się, że brakuje im wiedzy. W Polsce
działa co najmniej sto ośrodków wspierających kobiety, które mimo wahań
postanowiły urodzić.
Reklama
– Urodziła dziecko i oddała je do adopcji. I w nowej rodzinie maleństwo rozwija się jak każde normalne dziecko! Nie widać u niego nawet symptomów niepełnosprawności czy upośledzenia, co przy kazirodztwie jest realnym niebezpieczeństwem – mówi.
Są rodzice, którzy adoptują również chore dzieci. Zwolennicy aborcji zapominają, że chętnych do adoptowania dzieci jest dzisiaj więcej niż tych dzieci. W ośrodku adopcyjnym w Opolu rodzice czekają na dziecko w kolejce przez dwa lata.
Antek i zakonnica
Zanim dziecko trafi do adopcji, czeka na załatwienie formalności sądowych w domu dziecka albo w rodzinie zastępczej. To drugie rozwiązanie jest dla dzieci znacznie lepsze. Z opolskim ośrodkiem adopcyjnym współpracują aż 34 takie rodziny.
Przez dom Beaty Dzierżanowskiej z Opola (bratowej księdza Jerzego) przewinęło się dziewięcioro takich dzieci, w tym pięcioro noworodków. Jednym z nich był Antek, chłopczyk o niezwykłej życiowej historii.
Jego matka była lekko upośledzona. Twierdziła, że jej dziecko zostało poczęte w wyniku gwałtu. Dlatego zgodnie z prawem dostała skierowanie na aborcję. Poszła do szpitala. A tam przez przypadek trafiła na salę, gdzie leżała siostra zakonna, skierowana tu z ginekologicznym problemem. Kobiety zaczęły ze sobą rozmawiać. Młoda mama po tej rozmowie zadecydowała, że jednak urodzi.
Nie wszystko później szło jak z płatka. Matka miewała napady złości, także na swoje dziecko. Jej poród był przedwczesny, nastąpił w siódmym miesiącu. Potem opuściła szpital bez urodzonego chłopczyka.
Tak się dziwnie złożyło, że w dzień porodu do tego samego szpitala znów przyszła na badania wspomniana wcześniej zakonnica. – Stan dziecka jest ciężki – mówili lekarze. Siostra zakonna zapytała więc, czy może ochrzcić chłopczyka. Dostała na to zgodę. – Ja ciebie chrzczę, Antoni, w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego – powiedziała, oblewając wodą główkę chłopca. Imię Antoni nosił brat tej zakonnicy, zabity we Włoszech przez bandytów za to, że stanął w obronie napadniętej kobiety.
Mały Antoś trafił na kilka miesięcy do rodziny zastępczej państwa Dzierżanowskich. Z początku wcześniak wpadał w bezdech, był chory. Ale szybko zaczął wspaniale się rozwijać. I wkrótce został adoptowany przez kochających rodziców. Jest uroczym dzieckiem. – Wspaniale jest patrzeć, jak dziecko otoczone miłością odrabia zaległości w rozwoju i zaczyna rozkwitać – mówi Beata Dzierżanowska.
Nowi rodzice Antka nie zmienili mu imienia, kiedy usłyszeli o jego przeszłości. Zaprosili też do siebie w odwiedziny siostrę zakonną, która ocaliła chłopcu życie. Zakonnica była niezwykle szczęśliwa.
Tymczasem biologiczna matka Antoniego w jakiś sposób zdobyła adres państwa Dzierżanowskich. I napisała do nich list. – Ktoś jej powiedział, że jej syn nie żyje. Więc pytała, gdzie jest jego grób, bo chciałaby tam pojechać – wspomina pani Beata. – Odpisałam jej, że dziecko żyje. Żeby była o nie spokojna, bo trafiło do bardzo kochającej rodziny, do miasta, w którym ma najlepszą opiekę lekarską – mówi.