Stanisław Lipnicki urodził się w żydowskiej rodzinie na Litwie. Życiowe drogi poprowadziły jego bliskich przez Ukrainę do Izraela. Jako przewodnik po Ziemi Świętej, prowadził przez Jerozolimę polskich pielgrzymów z Mazańcowic spod Bielska-Białej.
Tak 13-letni Stanisław trafił do parafii św. Franciszka w Winnicy, w której duszpasterzowali wtedy chrystusowcy z Polski: o. Władysław Chałupiak i o. Jarosław Giżycki. Oni przygotowali go do chrztu i pół roku później, już jako 14-latek został katolikiem. - Od razu poczułem się jak w domu. Miałem chrzest przyjąć na Wielkanoc, ale nie mogłem się doczekać i uprosiłem, żebym mógł go otrzymać już w lutym - uśmiecha się do tych wspomnień.
Z krzyżem na piersi
Religijni Żydzi, gdy chrzest przyjąłby ktoś bliski, obchodzą siedem dni żałoby i później traktują go jak umarłego, już nigdy z nim nie rozmawiają. Rodzice Stanisława nie wyrzekli się go, jak nakazuje tradycja, ale też nie odnieśli się do tego wyboru zbyt przychylnie. - Raczej liczyli na to, że to dziecięcy wybryk, który nie będzie miał dalszych konsekwencji. Mama nie była zachwycona, ale nawet przyszła na chrzest. Jednak babcia już nie przyszła, bo bała się dziadka, który był bardzo przeciwny chrześcijaństwu. Dziadkowi nie wolno było mówić o moim chrzcie. Najbardziej zaskoczyła mnie siostra, która widząc, jak ukradkiem po powrocie do domu chowam w biurku krzyżyk, zajrzała do szuflady, a kiedy zobaczyła, co ukrywam, uścisnęła mnie i powiedziała, że ona przyjęła chrzest pół roku wcześniej, w Kościele grekokatolickim - mówi Stanisław.
- Kiedy dziadek dowiedział się o moim chrzcie, wpadł w szał, nazwał mnie zdrajcą i wyrzucił z domu. Poszedłem więc do ojców chrystusowców i nocowałem u nich, a potem rodzice sprzedali dom i zamienili na dwa mieszkania i zamieszkaliśmy osobno. Rodzina babci z Mikołajowa też przestała z nami rozmawiać. Ale w domu tolerowano moją decyzję - wspomina. Po latach chrzest przyjęła także mam, a nawet dziadek, już ciężko chory, poprosił o spotkanie z księdzem, by porozmawiać o Bogu, za którym poszli jego bliscy. I po kilku godzinach tej debaty z księdzem, na dwa tygodnie przed śmiercią zdecydował się na chrzest.
Każde świętowanie Pesach kończy się słowami: - Za rok w Jeruzalem! - Każdy Żyd marzy o tym, żeby znaleźć się w Izraelu - i my w końcu przyjechaliśmy tutaj, kiedy runął Związek Radziecki. W 1999 r. zamieszkałem w Haifie, gdzie nas, katolików jest całkiem sporo. Tu pracują ojcowie karmelici, są klasztory, kościoły. Niewielu jest też religijnych Żydów, stąd w Hajfie panuje inna sytuacja niż w całym Izraelu, gdzie katolicy są bardzo niechętnie widziani, nieraz prześladowani - tłumaczy Stanisław Lipnicki. - Dzieci się wychowuje w przeświadczeniu, że chrześcijanie zawsze prześladowali Żydów, stąd wielka niechęć. Często uczniowie, którzy są chrześcijanami, są źle traktowani przez rówieśników. Dlatego chrześcijanie nieraz pozostają w ukryciu, bo ujawnienie grozi im wyrzuceniem z pracy, szkoły.
Sam uważa, że prześladowaniami nie został dotknięty. Choć kiedyś, gdy zostawił samochód z chrześcijańską naklejką ryby w Jerozolimie na kilka godzin, znalazł go po powrocie z wybitymi szybami i przebitymi oponami. - Policjant dziwił się mojemu zdziwieniu, bo podobno przecież sam byłem sobie winien, skoro zaparkowałem niedaleko synagogi - mówi Lipnicki.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.