Niemiecka Bundeswehra nie ma wskazówek, by wśród zabitych byli cywile - poinformował w piątek w Berlinie rzecznik niemieckiego ministerstwa obrony Christian Dienst. "Afgańczycy muszą wiedzieć, że jesteśmy zaangażowani w ich ochronę" - komentuje z kolei sekretarz generalny NATO Anders Fogh Rasmussen i zapowiada śledztwo.
"Według obecnie dostępnych informacji zginęło ponad 50 rebeliantów. Zgodnie z naszym stanem wiedzy osoby postronne nie ucierpiały" - powiedział Dienst na konferencji prasowej.
Dodał, że ochrona ludności cywilnej podczas operacji militarnych jest priorytetem Bundeswehry. Według rzecznika nadal prowadzone jest jednak dochodzenie, mające wyjaśnić, czy wśród ofiar bombardowania byli cywile.
Do ataku lotniczego NATO doszło w nocy z czwartku na piątek, gdy talibowie uprowadzili w Kunduzie dwie cysterny z benzyną, przeznaczoną dla międzynarodowych sił ISAF. Według policji afgańskiej liczba ofiar była dużo większa od podawanej przez armię niemiecką; zginąć miało ok. 90 osób, w tym 40 cywili. Bundeswehra informowała w piątek rano o 56 zabitych talibskich rebeliantach.
Akcję przeprowadzono na żądanie niemieckiego kontyngentu, który stacjonuje na północy Afganistanu. O wsparcie lotnictwa zwrócił się niemiecki Prowincjonalny Zespół Odbudowy (PRT). Według rzecznika ministerstwa obrony dowódca, który zlecił akcję, to "wybitny oficer, który w żadnym razie nie jest hazardzistą".
"Afgańczycy muszą wiedzieć, że jesteśmy zaangażowani w ich ochronę i że natychmiast przeprowadzimy kompletne śledztwo w sprawie tego incydentu" - powiedział sekretarz generalny NATO Anders Fogh Rasmussen. Poinformował, że w piątkowym ataku zginęła "znaczna liczba talibów" i jest możliwość, że były także ofiary wśród cywilów.
Szef NATO dodał, że w tym roku łączna liczba ofiar cywilnych spowodowanych przez natowskie operacje spadła o 95 proc.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.