Choć motywacje ataków z Monachium i Wuerzburga mogły być różne, to w odbiorze społecznym mogą być one łączone z Państwem Islamskim, liczbą imigrantów lub polityką kanclerz Angeli Merkel - mówi politolog prof. Erhard Cziomer. Jak zaznacza, w Niemczech rośnie obawa przed zagrożeniem.
W rozmowie z PAP prof. dr hab. Erhard Cziomer z Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego podkreślił, że choć wydarzenia z piątku w centrum handlowym w Monachium, gdzie 18-letni Niemiec pochodzenia irańskiego zastrzelił dziewięć osób, jak i poniedziałku, gdy 17-letni Afgańczyk w pociągu pod Wuerzburgiem zranił pięć osób, nie okazały się atakami terrorystycznymi, to były jednak faktycznie do nich zbliżone.
"Widać już, że Niemcy boją się zagrożenia, że zbliża się to, co we Francji, czy w innych krajach. Takich wydarzeń tam nie było - były udane próby przeszkodzenia im w ubiegłych latach, ale teraz to się mnoży i może być zaraźliwe" - zdiagnozował politolog.
"Pobudki napastników mogą być zupełnie różne, ale w odbiorze społecznym można przyjąć różne interpretacje; można to wrzucić do problemów związanych z Państwem Islamskim, nadmierną liczbą uchodźców albo złą polityką rządu, szczególnie kanclerz Angeli Merkel" - zaznaczył.
Cziomer przypomniał przy tym, że w Bawarii, gdzie doszło do obu ostatnich ataków, koła rządzące są przeciwne polityce kanclerz Merkel. Jednocześnie to mieszkańcy tego kraju związkowego świadczyli największą pomoc w pierwszych miesiącach napływu fali uchodźców od września 2015 r. do stycznia 2016 r.
"Po wydarzeniach w Kolonii w noc sylwestrową 2015/2016 Niemcy trochę zastanowili się i tej kultury +przyjaznego przyjęcia+ już nie ma na taką skalę. Obecnie jest pewien zawód: przyjęliśmy ich z otwartymi rękoma...W mediach, odpowiedzialni politycy, choć nie bawarscy, starają się jak mogą mówić, że o te wyjątkowe sytuacje nie można oskarżać wszystkich uchodźców, niemniej większy dystans (do uchodźców-PAP) jest widoczny" - podkreślił ekspert.
W tym kontekście wskazał m.in. na problemy państwa z organizacją formalnych kwestii związanych z przyjęciem dużej liczby imigrantów czy też rozlokowaniem ich na terenie kraju. "Tam, gdzie są puste mieszkania, na granicy z Polską, nie wszyscy chcą iść" - zaznaczył.
Jednocześnie, choć w badaniach opinii społecznej w pierwszych miesiącach do uchodźców pozytywnie nastawionych było ok. 50-60 proc. Niemców, do tej pory w całym kraju miało już miejsce ponad 3 tys. ataków na miejsca ich pobytu. Radykalna część społeczeństwa ma już swoją reprezentację polityczną, a swoją partię - faktycznie konkurencyjną do Alternatywy dla Niemiec (AfD) - chce również stworzyć Pegida.
"Przecież AfD, która była praktycznie tylko przeciwko euro, dwa lata temu zamierała. Ona odżyła na tym ruchu antyimigranckim. Te siły robią karierę polityczną, choć w różnych częściach kraju, a nawet różnych gminach, są różne przyczyny niezadowolenia" - zastrzegł prof. Cziomer.
Wskazał, że np. choć na wschodzie zagrożenie atakami jest najmniejsze, część mieszkańców ma poczucie, że Niemcy otrzymujący najniższą pomoc społeczną Hartz IV uzyskują od państwa mniej, niż uchodźcy.
"To nie jest do końca prawda, ale niekiedy to się sprawdza, przy różnych dodatkowych świadczeniach. Powstaje rozgoryczenie, a niektóre kręgi biedniejsze zasilają właśnie te ruchy - biernie, czasami czynnie. To skomplikowany problem, za który w chwili obecnej wiadomo już, że dużą winę ponosi kanclerz Merkel" - podkreślił prof. Cziomer.
"Choć media wskazywały na to już od pewnego czasu, na razie - poza wyjątkami - nie ma takich odważnych polityków, którzy zaatakowaliby kanclerz wprost domagając się np. jej ustąpienia. Ona umiejętnie lawiruje" - ocenił ekspert. Dodał, że na jej ocenę może wpływać także szerszy kontekst prowadzonej przez nią polityki np. wobec Turcji i zmienijącej się sytuacji w tym kraju.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.