To determinacja rodziny Krzysztofa Olewnika doprowadziła do tak szerokich działań, a ostatecznie do ujęcia sprawców porwania i zabójstwa - przyznał w piątek przed sejmową komisją śledczą Adam Rapacki, b. wiceszef policji, a obecnie wiceminister SWiA. Dodał, że gdyby wtedy wiedział o wszystkich błędach popełnionych w tej sprawie, reagowałby na nie wcześniej.
Od kilku dni sejmowa komisja śledcza próbuje dociec, gdzie docierały pisma z prokuratury z lat 2002-03 wskazujące na nieprawidłowości w pracy policji, lansującej tezę, że Krzysztof Olewnik sfingował swoje uprowadzenie. Pisała o tym w 2003 r. do ministra spraw wewnętrznych siostra porwanego, Danuta. Pismo zostało jednak przesłane do Komendy Głównej Policji i nie wiadomo, gdzie utknęło. W piątek przed komisją stanęli: Komendant Główny Policji z lat 2001-03 gen. Antoni Kowalczyk, jego następca gen. Leszek Szreder (2003-05) oraz zastępcy komendantów: Rapacki i gen. Eugeniusz Szczerbak.
Z akt sprawy wiadomo, że przełom przyniosła dopiero kolejna interwencja rodziny Olewników z lata 2004 r. To wtedy sprawę porwania przejęła specjalna grupa z CBŚ, której ponad rok zajęło usuwanie - wspólnie z prokuraturą - zaniedbań i nieprawidłowości oraz wykrycie sprawców porwania, a także - jak się okazało - zabójstwa Krzysztofa Olewnika. Został on porwany w październiku 2001 r., a zabity - we wrześniu 2003 r., miesiąc po przekazaniu przez rodzinę okupu, czego także nie udało się policji prawidłowo zabezpieczyć, a pieniądze zostały utracone.
"Czy gdyby nie rodzina, sprawa mogłaby się zakończyć umorzeniem i niewykryciem sprawców zbrodni?" - pytał Rapackiego członek komisji Mariusz Kamiński (PiS). Rapacki przyznał, że determinacja rodziny miała decydujące znaczenie. Dodał, że gdyby od początku wiedział, że w tej sprawie policja popełniła tak wiele błędów, o których mówi się dziś, na pewno wcześniej zmieniłby policyjną grupę. "Nie żyje Krzysztof Olewnik. To jest porażka" - dodał. Nie chciał przyznać, że podwładni wprowadzali go w błąd, ale taki obraz sprawy rysował się z jego wypowiedzi i pytań członków komisji.
Rapacki zeznał, że nie wiedział o krytycznej analizie działań policji i prokuratury, jaką na przełomie 2002 i 2003 r. wykonała stołeczna prokuratura, która przejęła wtedy sprawę od Prokuratury Rejonowej w Sierpcu. W analizie wskazywano, że w śledztwie uczestniczą policjanci, którzy brali udział w towarzyskiej imprezie poprzedzającej porwanie. "Myślę, że powinienem być wtedy o tym poinformowany" - ocenił.
Proszony o komentarz do nieudanej policyjnej operacji zabezpieczenia przekazania porywaczom okupu przez rodzinę (24 lipca 2003 r., Dzień Święta Policji - PAP), Rapacki podkreślił, że "policja zawsze liczy się z możliwością utracenia okupu, priorytetem jest uwolnienie porwanego".
B. wiceszef policji nie znał szczegółów, o które pytał go członek komisji Grzegorz Karpiński(PO): że wiozącej okup Danucie Olewnik nie towarzyszył policjant, że "koordynujący" operację policjant Remigiusz M. robił to ze swego domu przez telefon oraz że te działania radomskiej policji na terenie Warszawy nie odbywały się w uzgodnieniu z komendą stołeczną.
Rapacki przyznał, że swoją wiedzę czerpał od szefów biur w KGP, ci zaś - z mazowieckiej komendy wojewódzkiej, która z kolei przekazywała informacje w oparciu o twierdzenia policjantów, którzy dziś są podejrzani o nieprawidłowości. "Czy mając sygnały o nieprawidłowościach od rodziny, od ich pełnomocnika, od prokuratury, nie mógł pan zlecić kontroli?" - pytał wiceszef komisji Andrzej Dera (PiS). "Jeśli były pisma, powinna była nastąpić reakcja, odpowiedź" - przyznał Rapacki.
Powołując się na informacje jakie dostawał od podwładnych Rapacki powiedział, że po porwaniu Olewnika były poszlaki, by uważać, że jest to samouprowadzenie w celu wyciągnięcia od ojca pieniędzy potrzebnych do rozliczenia "nie zawsze przejrzystych interesów".
Jak zeznał, o sprawie dowiedział się kilka dni po porwaniu, w listopadzie 2001 r. - informacje miał z biura kryminalnego Komendy Głównej Policji. "Pierwsze relacje wskazywały, że może to być klasyczne porwanie młodego człowieka prowadzącego +rozrywkowy+ tryb życia, nie zawsze przejrzyste interesy, może się ono wiązać z egzekwowaniem długów w związku z niejasnymi sprawami dotyczącymi handlu stalą. Wiedziałem, że powołano grupę śledczą" - mówił Rapacki. Według niego, w tamtym czasie analizowano, czy za sprawą może stać np. zazdrosny mąż.
Rapacki, który był twórcą CBŚ, powiedział, że w tamtym czasie ogniwo CBŚ w regionie Płocka było - mówiąc delikatnie - "nie za mocne". "Wydawało się, że prowadzący sprawę zespół Komendy Wojewódzkiej Policji dobrze sobie ze sprawą poradzi" - dodał. Zarazem skrytykował udział w działaniach zatrudnionych przez rodzinę prywatnych detektywów, których - jak podkreślił - wykreowały media. "Powinno się w ogóle zakazać udziału detektywów w sprawach porwań, bo oni i tak nie mają żadnych uprawnień w takich sprawach" - mówił.
Kolejny kontakt ze sprawą Rapacki miał w 2004 r. już jako oficer łącznikowy polskiej policji w Wilnie, gdzie spotkał się z rodziną Olewników. Tam na ich prośbę zainterweniował u swego kolegi, ówczesnego wiceszefa policji gen. Eugeniusza Szczerbaka, którego poprosił o przyjrzenie się sprawie, bo policja działa w niej źle. Według Rapackiego, gen. Szczerbak podzielił tę opinię i doprowadzono do zmiany grupy policyjnej na oficerów CBŚ. Za tę interwencję rodzina Olewników jest wdzięczna Rapackiemu, który zadzwonił do ówczesnego wiceszefa policji, swego kolegi gen. Eugeniusza Szczerbaka i poprosił, by zająć się sprawą. Według zeznań Włodzimierza Olewnika, Rapacki miał przy nim powiedzieć Szczerbakowi: "Gieniu, zobacz, co z tą sprawą. Tam coś śmierdzi i chyba nasi chłopcy (policjanci - PAP) maczali w tym palce".
Gen. Szczerbak zeznał w piątek, że telefon od Rapackiego zbiegł się z zainteresowaniem sprawą ze strony ówczesnego ministra SWiA Ryszarda Kalisza i wiceministra Andrzeja Brachmańskiego, którzy sugerowali policji przekazanie sprawy Olewnika specjalnej grupie CBŚ. "Uznałem to za rozsądne i grupa powstała" - oświadczył. Jego zdaniem, należało powołać nową grupę ds. Olewnika w CBŚ, bo pracujący przy sprawie policjanci z Radomia prowadzili ją już ponad 2 lata bez widocznych efektów; "mieli wyrobiony pogląd o sprawie", co nie przyniosło pozytywnych rezultatów. Zapewnił, że nie ingerował w skład grupy kierowanej przez Grzegorza S. "Prosiłem szefów CBŚ, aby dał najlepszych ludzi" - dodał.
Według Szczerbaka, grupa CBŚ już po kilku tygodniach pracy odstąpiła od lansowanej wcześniej wersji, że porwanie Krzysztofa Olewnika w październiku 2001 r. w istocie było samouprowadzeniem. Zapytany o szczegóły, m.in. dlaczego prowadzący śledztwo prok. Radosław Wasilewski jeszcze w 2005 r. zakazywał policjantom badania sprawy w kierunku samouprowadzania, Szczerbak zasłonił się niepamięcią.
Szczerbak będzie jeszcze przesłuchiwany na zamkniętym posiedzeniu komisji. Ma wówczas powiedzieć o sprawach operacyjnych.
Szef policji z lat 2001-03 gen. Antoni Kowalczyk zeznał, że gdy kierował policją docierały do niego jedynie informacje, że porwanie Krzysztofa Olewnika zostało sfingowane. Poinformował on, że o porwaniu Olewnika dowiedział się od polityka SLD Andrzeja Piłata, znajomego tej rodziny, który prosił o zainteresowanie się sprawą. "Zapytałem o to mojego zastępcę gen. Adama Rapackiego, który potwierdził, że wie o sprawie. Według jego ówczesnych informacji, policja traktowała całą sprawę jako samouprowadzenie, a radomscy policjanci próbowali ustalić miejsce pobytu Krzysztofa Olewnika. Były informacje, że przebywa na terenie Niemiec. Taką wiadomość przekazałem posłowi Piłatowi" - dodał.
Następca Kowalczyka, gen. Leszek Szreder, zeznał, że ze sprawą zetknął się latem, gdy w centrum Warszawy skradziono policyjny samochód z aktami sprawy Olewnika. "To było coś wyjątkowego, nigdy wcześniej nie spotkałem się z podobnym przypadkiem" - powiedział. "Kiedy się o tym dowiedziałem, miałem przeczucie, że to nie była przypadkowa kradzież. Akt sprawy jednak nie znałem. Powołaliśmy specjalną grupę, która wykonała benedyktyńską pracę - przeszukiwano nawet złomowiska, szukając części z tego samochodu. Mimo to, nie udało się ustalić sprawców" - zeznawał Szreder.
Stołeczna prokuratura rejonowa z powodu niewykrycia sprawców umorzyła po kilku miesiącach śledztwo w sprawie kradzieży akt. Posłowie z komisji śledczej już pewien czas temu odkryli, że to śledztwo nie było jednak powiązane z głównym śledztwem dotyczącym porwania Olewnika - i nie wiedziała o nim Prokuratura Krajowa. Początkowo zarzuty w śledztwie postawiono konwojującym akta policjantom, ale ostatecznie sprawa została umorzona.
"Wiem, że sprawą policjantów zajmowało się Biuro Spraw Wewnętrznych KGP, były postępowania dyscyplinarne" - zeznał Szreder, podkreślając zarazem, że "nie zaglądał w ich akta". "Wie pan, że policjanci nie ponieśli żadnej odpowiedzialności dyscyplinarnej? Jaki to był sygnał dla innych policjantów?" - zapytał wiceszef komisji Andrzej Dera (PiS). Szreder odparł, że najwidoczniej nie można było im udowodnić winy. "Trudno kogoś wtedy ukarać, taka kara musiałaby zostać uchylona" - dodał.
Na zakończenie piątkowego posiedzenia komisja śledcza postanowiła wezwać do złożenia zeznań b. posła SLD Jerzego Dziewulskiego, który w 2004 r. miał interweniować w MSWiA ws. Olewnika. Nie pamiętali tego jednak przesłuchiwani w czwartek przed komisją b. ministrowie Krzysztof Janik i Zbigniew Sobotka.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.