NYT: Anthony Hopkins o rzuceniu nałogu i zwróceniu się do Boga
Anthony Hopkins (zdj. z 1996 r.) John Mathew Smith & www.celebrity-photos.com from Laurel Maryland, USA - ANTHONY HOPKINS White house correspondents dinner Wash. D.C. 1996 / CC-SA 2.0

NYT: Anthony Hopkins o rzuceniu nałogu i zwróceniu się do Boga

KAI

publikacja 30.10.2025 13:53

W związku z swoja nową książką-autobigrafią “We Did OK, Kid” (Poradziliśmy sobie, dzieciaku), która ukaże się w listopadzie, Anthony Hopkins udzielił obszernego wywiadu amerykańskiemu dziennikowi “The New York Times” (NYT). W wywiadzie ważne miejsce zajmuje wątek jego walki z uzależnieniem od alkoholu  i opisanie “momentu łaski”, który zdecydował o rzuceniu nałogu alkoholowego i odkrycia “pełni życia” w Bogu. 

“Moment łaski” dla Hopkinsa wydarzył się 29 grudnia 1975 r. o godz 11.00 87-letni obecnie aktor tak to opisuje. “Zawsze jestem trochę niechętny, aby o tym mówić, bo nie chcę zabrzmieć kaznodziejsko. Ale byłem pijany i prowadziłem samochód tutaj, w Kalifornii, (aktor mieszka  w Malibu) w stanie całkowitej nieświadomości - nie miałem pojęcia, dokąd jadę - gdy zdałem sobie sprawę, że mogłem kogoś zabić. Albo siebie, co mnie wtedy nie obchodziło. I uświadomiłem sobie, że jestem alkoholikiem. Otrzeźwiałem i powiedziałem do byłego agenta, którego spotkałem na przyjęciu w Beverly Hills: `Potrzebuję pomocy`. Była dokładnie 11:00 - spojrzałem na zegarek - i to jest ta dziwna część: jakiś głęboki, potężny głos przemówił do mnie z wnętrza: `To już koniec. Teraz możesz zacząć żyć. I to wszystko miało swój cel, więc nie zapomnij ani chwili z tego`”.

Na pytanie o pochodzenie tego głosu, aktor odpowiedział: “to był głos z głębi mnie”. Ale był słyszalny, męski, rozsądny - jak głos z radia. Pragnienie picia po prostu zostało mi zabrane, znikło. Nie mam żadnych teorii, oprócz tego, że to boskość, albo jakaś moc, którą wszyscy w sobie mamy, ta, która stwarza nas od narodzin - siła życia, jakkolwiek to nazwać“.

Obudź się i żyj

Opowiedział też o swoim innym “cudownym” wydarzeniu z dzieciństwa: “Rok 1955, Wielkanoc. Przyszło moje świadectwo szkolne - ten straszny dokument. Miałem siedemnaście lat i bałem się tego dnia, bo rodzice mieli przeczytać te okropne oceny, a ja byłem głupkiem. Znany byłem jako `Dennis the Dunce` - `Denis Głupek` - nie rozumiałem niczego, co się działo. Zazdrosny, samotny, wszystko naraz. Pamiętam, jak ojciec otworzył świadectwo około piątej po południu. Mieliśmy potem iść do kina. Piękny wiosenny dzień. Otworzył świadectwo, a tam napisano: `Anthony jest znacznie poniżej poziomu szkoły` .Co było właściwie wyrokiem. Ojciec powiedział: `Nie wiem, co z tobą będzie`. Martwił się, i słusznie - wydał przecież trochę pieniędzy na moją edukację, a ja nie byłem w stanie sprostać temu poziomowi. Ale pamiętam, że lekko się odsunąłem i powiedziałem: `Jeszcze ci pokażę`. Ojciec spojrzał na mnie i odparł: `Mam nadzieję, że tak`. W tym momencie postanowiłem przestać grać w grę `bądź głupi`. Wchodzimy czasem w kręgi negatywnej energii i gramy w tym swoją rolę, bo łatwiej powiedzieć: `to nie dla mnie`. Jest w tym trochę prawdy, ale równocześnie trzeba sobie powiedzieć: `Obudź się i żyj! Zachowuj się tak, jakby porażka była niemożliwa`. I to właśnie zrobiłem”.

Cudowna gra zwana życiem

To że wszedł na szczyty sztuki aktorskiej odnosi on też do gry przypadków, z których składa się życie. “Jako siedemnastoletni chłopak, który nic nie wiedział, poczułem nagle w sobie napływ nowej energii.  Otrzymałem stypendium do szkoły aktorskiej w południowej Walii. Nigdy wcześniej nie grałem. Ale poszedłem na przesłuchanie i dostałem stypendium. Pamiętam, że zobaczyłem spektakl z wielkim Peterem O’Toolem w teatrze Bristol Old Vic. Grał Jimmy’ego Portera w “Look Back in Anger” (Gniew młodego człowieka). I na scenę wszedł jak błyskawica - Peter O’Toole. Bardzo niebezpieczny aktor. Pomyślałem: `Boże, gdyby zszedł ze sceny, zabiłby nas wszystkich`. Dziesięć lat później byłem w National Theatre, grając Andrieja w spektaklu “Trzy siostry” Antoniego Czechowa, w reżyserii Laurence’a Oliviera. Po spektaklu ktoś zapukał do drzwi garderoby — kto to? Peter O’Toole! Powiedział: `Chcę, żebyś zrobił dla mnie próbę ekranową`. To film z Katharine Hepburn, zatytułowany “The Lion in Winter” (Lew w zimie). Poszedłem, zrobiłem próbę. On powiedział: `Masz rolę`. Gdy dziś oglądam ten film - a czasem to robię — myślę: `Jakim cudem to się stało? dlaczego ja?`. Nie wiem do dziś. To wszystko część tej gry, cudownej gry zwanej życiem“ - powiedział Hopkins.

Niech im Bóg błogosławi

Wracając do tematu uzależnienia aktor sądzi, że alkohol był to jakąś namiastką odpowiedzi na tkwiące w nim duchowe pytania i potrzeby. “Chciałem uciec od tamtego samotnego dziecka. Przetrwałem swoją samotność. Przetrwałem dręczycieli. Nie winię ich, niech im Bóg błogosławi - nawet nauczycielom, którzy mnie bili. Nie jestem ofiarą. Jeśli ktoś wybiera życie w użalaniu się nad sobą, proszę bardzo, ale umrzesz tak. Dlatego piłem — żeby znieczulić ten dyskomfort, cokolwiek to było, bo alkohol sprawiał, że czułem się wielki. Wiesz, alkohol jest cudowny, bo od razu czujesz się w innym wymiarze. Aktorzy w tamtych czasach - Peter O’Toole, Richard Burton, wszyscy - pamiętam te pijackie spotkania i myśl: `To jest życie!` Jesteśmy buntownikami, outsiderami, możemy świętować. Ale gdzieś z tyłu głowy czaiła się myśl: `To cię też zabije`. Ci faceci, z którymi wtedy piłem - wszyscy już nie żyją” - powiedział aktor. Hopkins dalej powiedział o swoim alkoholizmie. „Piłem, bo się bałem. Bałem się ludzi, świata, samego siebie. Alkohol dawał mi poczucie odwagi, ale to była iluzja. Byłem destrukcyjny”.

Wdzięczność i pokora

Pewnego dnia w 1975 roku obudził się w hotelu w Arizonie, nie wiedząc, jak się tam znalazł. „To był moment przełomu. Zadzwoniłem do Anonimowych Alkoholików. Od tamtej pory nie tknąłem alkoholu. To było jak cud. Wróciła mi jasność myślenia. Przestałem się bać.” Od tamtej pory Hopkins często powtarza, że wdzięczność i pokora to jedyne, co trzyma człowieka w prawdzie. „Nie jestem religijny w sensie instytucjonalnym, ale wierzę w coś większego. Dla mnie to Bóg, duch życia. Kiedy przestajesz walczyć i zaczynasz słuchać, dzieją się cuda”.

To jest to, co chcę robić

Hopkins urodził się w Port Talbot w Walii w 1937 roku. Jego ojciec był piekarzem, matka - gospodynią domową. „Nie miałem ambicji – powiedział. - Byłem kiepskim uczniem. Nie potrafiłem się skupić. Wszyscy mówili, że nic ze mnie nie będzie. W końcu sam w to uwierzyłem.” Jednak wszystko zmieniło się, gdy pewnego dnia odwiedził szkołę Donald Sinden - znany aktor teatralny. Był tak czarujący, tak pełen życia, że pomyślałem: `To jest to, co chcę robić`. Nie dlatego, że chciałem być sławny – po prostu chciałem żyć tak, jak on”.

W wieku 17 lat Hopkins dostał się do Cardiff College of Music and Drama (dziś Royal Welsh College). W 1965 roku trafił do Royal National Theatre w Londynie, gdzie został dostrzeżony przez Laurence’a Oliviera. „Olivier był twardy, ale wspaniały. Kiedyś, gdy spóźniłem się na próbę, warknął: `Pan jest utalentowany, ale leniwy`. To mnie zabolało. Ale miał rację. Wtedy zrozumiałem, że jeśli mam coś osiągnąć, muszę przestać się usprawiedliwiać.”

Jak zauważył dziennikarz NYT: “Obecnie Hopkins ma 87 lat, a jednak porusza się z niezwykłą energią. Od czasu swojej roli w “Milczeniu owiec” (1991), za którą dostał Oscara, nie przestał pracować. Jego kariera trwa już ponad sześć dekad - od teatralnych początków w Royal National Theatre, przez filmy historyczne, dramaty i thrillery, aż po role w “Ojcu” (The Father, 2020) i “Dwóch Papieży” (The Two Popes, 2019). Kiedy pytam, co go nadal napędza, odpowiada bez zastanowienia: ”Ciekawość. To jedyne, co mnie trzyma”.

Sztuka może ocalić duszę

W ostatnich latach Hopkins poświęca coraz więcej czasu malarstwu i muzyce. Powiedział: „To moja medytacja. Kiedy maluję, nie myślę. Kolory płyną same. Nie mam specjalnych koncepcji. Po prostu pozwalam, żeby to się działo.” Pokazał zdjęcia swoich obrazów: kolorowe, abstrakcyjne, pełne energii. „Ludzie pytają: ‘Co to znaczy?’ A ja mówię: ‘Nic. To tylko kolor i ruch. Jak muzyka`”.

Hopkins od dawna komponuje też muzykę fortepianową. „Gram codziennie. W młodości chciałem zostać pianistą. Czasem żałuję, że nie poszedłem tą drogą, ale potem myślę,  może właśnie przez to, że nie zostałem muzykiem, mogę dziś robić obie rzeczy.” „Sztuka nie ma celu. Nie zmienia świata, nie naprawia go. Ale może ocalić duszę. Kiedy patrzysz na obraz, słuchasz muzyki albo oglądasz film, coś w tobie się otwiera. I to wystarczy”.

W swoim studiu w Malibu ma na ścianie cytat, który powtarza codziennie: „Nie bierz życia zbyt poważnie – i tak z niego nie wyjdziesz żywy.” Śmieje się, a w jego oczach widać coś pomiędzy czułością a melancholią. „To cała prawda. Trzeba tańczyć, póki gra muzyka”.

W książce Hopkins opowiada o starzeniu się z humorem, ale bez upiększania. „Nie czuję się stary, ale wiem, że jestem. Ciało robi, co chce. Ale w środku wciąż mam ciekawość dziecka. To cudowne uczucie.” Nie lubi, gdy ludzie mówią, że „aktorzy dojrzewają jak wino”. „Nie, my się po prostu starzejemy. Różnica jest taka, że przestajemy się przejmować. Nie obchodzi mnie już, co ludzie myślą o mojej grze. Robię swoje. Gram, maluję, komponuję. To wolność”.

Aktor często powtarza, że jego życie zmieniło się po tym, jak przestał się kontrolować. „Kiedy byłem młodszy, chciałem wszystko kontrolować: ludzi, sytuacje, emocje. To było wyczerpujące. Dziś wiem, że życie samo wie, co robi. Nie muszę mu przeszkadzać.” Codziennie rano, zanim zacznie dzień, siada na chwilę w ciszy: „Nie medytuję w jakiś specjalny sposób. Po prostu siedzę i dziękuję. Dziękuję, że żyję. Dziękuję, że mogę oddychać. To wystarczy”.

W jego książce jest jeszcze jedno „objawienie”, które odnosi się do Kościoła katolickiego. Aktor jechał samochodem po Los Angeles pod koniec lat 70. i poczuł pragnienie, żeby pójść do kościoła katolickiego i się pomodlić. Wszedł do środka i powiedział młodemu księdzu, że znalazł Boga. Padło pytanie : „A czym jest dla ciebie Bóg? Odpowiedź dotyczyła pamiętnego ranka, kiedy ten głos powiedział: „To koniec. Teraz możesz zacząć żyć, a to wszystko miało swój cel. (...) Wiedziałem, że to jest moc daleko wykraczająca poza moje pojmowanie. Nie tam, w chmurach, ale tutaj. Zdecydowałem się nazywać to Bogiem. Nie wiedziałem, jak to inaczej nazwać. Krótkie słowo: `Bóg`. Łatwe do przeliterowania”. I dodał: „Niedawno napisałem utwór muzyczny, „Pożegnanie, Moja Miłości (Farewell, My Love") na fortepian i orkiestrę, który był wykonywany w Rijadzie. I kiedy komponowałem, dotarło do mnie, że w życiu zataczamy pełne koło i zanurzamy się w tę Miłość”.

 

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona