Reklama

W Krainie Trzciny Cukrowej

26 stycznia 2010, wtorek, dzień 18 III etapu (82 dzień sztafety)

Reklama

Minja, Hotel Majestic

Nazwa hotelu jest rzeczywiście niezła. Spaliśmy w nim dzisiaj dlatego, że przejechaliśmy wczoraj aż ponad 130 km z Beni Suef do Minja właśnie, niestety na całym dystansie w asyście mniej lub bardziej rozsądnie zachowującej się policji (na jednym z odcinków radiowóz jechał przed nami nie więcej niż 20 m, co sprawiało, że jedyny widok, jakim mogłem martwić swoje oczy, składał się z tylnej części pickupa, dużego napisu Chevrolet oraz dwóch facetów w zielonych swetrach z bronią palną na kolanach). No trudno.

Za to po bokach krajobraz doliny Nilu całkiem już różnorodny, przede wszystkim pod względem mnogości rozwiązań dla tzw. substancji mieszkaniowej. Zdarzają się oto bowiem zarówno budynki w stylu prawie że afrykańskim, polepione wydaje się byle jak, obok prostych i bardziej skomplikowanych, jedno- lub dwupiętrowych domów dostosowanych do tutejszego klimatu - nazwijmy je, że normalnych, lecz jest też zabudowa bloczkowa, otynkowana albo i niekoniecznie. Bloczki te właśnie pobudowane równiutko wzdłuż drogi, którą jedziemy, sprawiają, że niby mija się wioski położone w pobliżu miast takich jak Maghagha, Beni Mazar czy Samalut, a jest trochę jak w Radomiu, względnie w którymś z pozostałych miast polskiego matecznika rusznikarstwa, jak np. w Skarżysku-Kamiennej. Mimo wszystko ciekawe doświadczenie.

Oprócz zabudowy, wzdłuż drogi ciągną się zielone pola, nawadniane równie intensywnie jak kilka tysięcy lat temu kanałami irygacyjnymi odprowadzanymi od Nilu. Zielona dolina jest tak szeroka, że momentami widać z szosy pustynię wyznaczającą jej granice, a jednak daje radę tu ludność produkować żywności naprawdę sporo. Do tego gaje palmowe, gęstwina rzeczna przy szerszych kanale i gdy dodamy do tego np. zachód słońca, robi się naprawdę malowniczo.

To tyle może w kąciku poetyckim, a teraz krótko, co się od wczoraj zdarzyło. Chwilę po tym, jak skończyłem pisać, wrócił Roman z dobrą nowiną, że wraz z Sebastianem po długich poszukiwaniach znaleźli w Beni Suef nocleg po drugiej stronie Nilu, w centrum koptyjskim. Jedziemy. Tak się składa, że ja akurat na rowerze Magdy, więc trochę uderzam się w szczękę kolanami, ale gorzej i tak ma Paweł, którego na szybkości potrąca samochód. Normalna sprawa, wstajemy, czas goni.

Centrum koptyjskie to miejsce złożone z kościoła koptyjskiego, domu pielgrzyma koptyjskiego oraz jadalni (są też oczywiście i inne rozwiązania infrastrukturalne - ogólnie pierwsza klasa). Jadalnia dla nas ma znaczenie wiodące. Łapczywie pochłaniam makaron z pomidorami i trochę zbyt słonym (ale nie czas na niuanse) kozim serem. Przypomina mi się Piotr Milaniak. Podczas III Spotkań Podróżników i Eksplorerów w Krakowie opowiadał o jednej ze swoich rowerowych wypraw (Azja, Ameryka Południowa), cały czas wrzucając jakieś dygresje o jedzeniu. Że tu jadł to, tam tak smakowało tamto. Myślałem sobie - obsesjonat. Wczoraj zmieniłem zdanie.

Poza wszystkim zaś ośrodek koptyjski i możliwość kontaktu z otoczeniem innym niż muzułmańskie, to zawsze miła odmiana - wreszcie są tu ludzie, którzy przedstawiają się jako Michael czy Carlos. Niby nic takiego, ale gdy przez ponad 2 tygodnie non stop skupiasz się, by nie pomylić kolejnego Mohammeda z Ahmedem lub jego kumplem Mahmudem (np. w Kantarze poznany przez nas człowiek, z którym gdzieś koło północy piliśmy sobie herbatę, tak właśnie nazwał swoich trzech synów; Lech, Leszek, Lesław? Mniej więcej coś w tym rodzaju; przy czym dodać należy, że córce dał za to piękne imię Basmala), traktujesz takie momenty jako sposobność na złapanie oddechu.

Samo Beni Suef to miasto naprawdę spore, podobnie zresztą jak i to, gdzie jesteśmy dzisiaj - Minja (jak można wyczytać w przewodniku jeszcze raptem pod koniec l.90. XX wieku na jego ulicach trwały walki egipskiego wojska z radykalnymi bojówkami, stąd być może taka troska o nas ze strony policji). Poza tym świeże powietrze, ładne kamienice i awans Egiptu do półfinału Pucharu Narodów Afryki, który oglądaliśmy wczoraj w barze z koszeri, który z całą pewnością poprawił nastroje mieszkańców (masywny kucharz po golu na 2:1 tak mocno dostał od kolegi po plecach - z radości co prawda, ale musiało boleć - że sala na chwilę zatrzęsła się w posadach), choć przyznać trzeba, że sędzia skrzywdził Kamerun; po wolnym A. Hassana piłka na pewno nie odbiła się za linią bramkową.

A dziś - dystans krótszy, więcej oglądania. Ale najpierw pieczątka. Bo Minja to miasto, które podobnie jak i Beni Suef odwiedził na swojej trasie Kazimierz Nowak. Dokumentujemy.

z notatnika Piotra Romejki

Przez Krainę Trzciny Cukrowej

Hotel Majestic w Minja okazał się bardzo przyjazną przystanią - rano podano nawet nam herbatę do pokoi!

Wysyłamy relację przez internet i ruszamy. Jeszcze jednak nie zdążyliśmy opuścić miasta, a tu telefon od radia. Skręcamy w jedną z bocznych uliczek, gdyż na głównej hałas jest tak niemiłosierny, że uniemożliwiłby rozmowę z Polską. Piotr opowiada o naszej podróży, a my tymczasem odkrywamy stoisko z rewelacyjną tamiją, którą wszyscy się obżeramy. Oczywiście, jak zwykle, zbiera się wokół nas kilkanaście osób. Dzieci stoją zafascynowane z opuszczonymi szczękami. Nic dziwnego - mamy jasny odcień skóry, włosów i oczu, kaski, ciemne okulary, "firmowe" koszulki, krótkie spodnie - ach, i nie zapominajmy o naszych rowerach z przerzutkami, sakwami i jednokołowymi przyczepkami. wszystkie te elementy są dla małych Arabów czymś nowym.

Dalsza droga na południe przebiega sprawnie. W pewnym momencie opuszczamy główną drogę, by dotrzeć do ruin Hermapolis.

Wszyscy, którzy stoją przy drodze, żują jakieś patyki. Wygląda to, jakby wszyscy grali na flecie. O co chodzi?

Niebawem natrafiamy na ciężarówkę, na którą owe patyki są ładowane (jak to tutaj bywa techniką "ile wlezie"). Obok skoszone pole. Wszystko jasne - to trzcina cukrowa! W postaci wyciśniętego soku próbowaliśmy jej już nie raz. Taki napój jest bardzo słodki i daje fajnego kopa na rowerze. A teraz trafiamy do miejsca, gdzie się ją uprawia.

We wsi, do której wjeżdżamy, trzcina cukrowa jest wszędzie. Na wagonikach kolejki wąskotorowej, na osiołkach, na których jest tam dowożona, a nawet na wielbłądach. Jest ona nawet już w samochodzie policyjnym, który nas eskortuje i wszyscy policjanci są już pochłonięci jej obgryzaniem i żuciem.

Trzciny bowiem się nie je. Najpierw należy ją obrać z twardej, zewnętrznej części. Potem miąższ gryziemy, aż do naszego przełyku zaczyna płynąć świeży, słodki sok. Potem wypluwamy wszystkie stałe części i voilà - możemy ułamać sobie kolejny kawałek.

Jest sielankowo. Nad kanałami pasą się osiołki, krowy, barany i woły - te ostatnie mają nawet specjalne, "zadaszone" liśćmi z palmy stanowiska. Wszystkiego doglądają dzieci, które gdy tylko mogą, szaleją na osiołkach. Tu i ówdzie przemknie wózek zaprzężony w 2 lub 3 zwierzaki. Gdzieś tam terkoce diesel pompy nawadniającej. Wszystko to kryje się w cieniu porozrzucanych tu i ówdzie palm daktylowych. Słońce, zbliżając się do kresu swojej wędrówki, wchodzi w tą mętną strefę pyły pustynnego, którą na pustyni można spotkać tuż nad horyzontem i rozlewa się ciepłym blaskiem.

Co chwila gromadki dzieciaków i dorosłych pozdrawiają nas: "Welcome to Cairo", "Good Morning", "Hello!".

Nie sądziłem, że to powiem o tym kraju zasypanym śmieciami, pełnym szalonych kierowców i chytrych kupców, ale... jest pięknie.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Autoreklama

Autoreklama

Kalendarz do archiwum

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7
1°C Niedziela
rano
3°C Niedziela
dzień
4°C Niedziela
wieczór
4°C Poniedziałek
noc
wiecej »

Reklama