Bramkarz Artur Boruc miał obawy, że nie będzie potrafił powstrzymać wzruszenia przy okazji pożegnalnego meczu w barwach reprezentacji Polski w towarzyskim spotkaniu z Urugwajem (0:0). "Dałem radę zejść o własnych siłach" - powiedział piłkarz w swoim stylu.
Boruc wystąpił z numerem 65. (liczba jego występów w reprezentacji Polski). W 44. minucie zszedł z boiska. Wówczas polscy piłkarze utworzyli szpaler, a kibice zgotowali mu owację na stojąco.
"Myślałem, że dopadną mnie jakieś spazmy, ale obyło się bez tego. Dałem radę zejść o własnych siłach. To był piękny moment. Mniej więcej tak to sobie wyobrażałem. Jestem dumny, że dałem radę zakończyć grę w reprezentacji meczem z czystym kontem" - przyznał Boruc.
Inni piłkarze powiedzieli, że w dniu meczowym po Borucu widać było emocje.
"Byłem zupełnie inny. Przez cały dzień towarzyszyło mi dziwne uczucie. Pewnie można było zepsuć to pożegnanie, ale tak się nie stało. Dziękuję wszystkim, którzy byli ze mną. Przyznam, że aspekt sportowy zszedł na drugi plan, bo trochę więcej myślałem" - dodał Boruc.
Już dzień przed meczem grupa kibiców zebrała się pod hotelem, w którym mieszkają biało-czerwoni. Kiedy wrócili z wieczornego treningu, rozwiesili transparent "Artur Boruc, dla nas jesteś wybitny". Odpalili race świetlne i skandowali nazwisko bramkarza.
"Nie miałem pojęcia, że coś takiego się szykuje. Przyznam, że byłem zdenerwowany, że ktoś tarasuje nam drogę. Dopiero jak przeczytałem napis na banerze, to zdałem sobie sprawę, że to dla mnie. To było coś fantastycznego. Emocje wzięły górę. Nie potrafiłem się powstrzymać i zacząłem płakać. To było bardzo wzruszające" - podkreślił.
W poniedziałek w Gdańsku biało-czerwoni zmierzą się towarzysko z Meksykiem.
"Już beze mnie, bo ja rozstaję się z kadrą. Będę oglądał ten mecz jako kibic w telewizji" - zakończył Boruc.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.